Wielkanoc niby jest większym świętem niż
Boże Narodzenie, z perspektywy Kościoła, a jednak nie ma wyniosłego klimatu.
Osobiście chyba wolę Wielkanoc. Po pierwsze robi się już ciepło (przynajmniej w
te święta była piękna pogoda, a bywało przecież tak, że padał śnieg). Po drugie
te kilka dni zadumy nad śmiercią Chrystusa i piękne msze w kościele przeżywam
bardziej, niż Gwiazdkę. A po trzecie – wolę jak coś się dzieje za dnia, gdy
jest jasno. Nie muszę już chyba tłumaczyć różnicy między kolacją wigilijną, a
śniadaniem wielkanocnym.
W Wielką Sobotę padało, a potem była
„szarówka”. Jak co roku całą rodziną poszliśmy do kościoła ze święconką.
Jakiego trzeba mieć pecha, żeby właśnie w tym momencie spotkać swojego byłego?
Święcenie jest co chwilę przez pół dnia, a akurat musiałam się z nim minąć. Był
z rodzicami. Na początku zmieszałam się, ale ostatecznie powiedziałam im „dzień
dobry”. Michał zrobił to samo. Wszyscy sobie odpowiedzieli, ale ja z moim byłym
chłopakiem nawet na siebie nie spojrzeliśmy.
- Dlaczego wy się właściwie
rozstaliście? – Zapytała mama. Pytała mnie o to już któryś raz z kolei.
- Niezgodność charakterów – zawsze
odpowiadałam to samo i tym kończyłam temat. Nie chciałam, żeby wyszło na jaw,
że go zdradziłam. Tylko Paweł o tym wiedział.
Po
kościele mama zrobiła obiad, a potem piekłam z tatą sernik. Próbował mnie
jeszcze podpytywać o Michała, ale szybko zmieniłam temat. Powiedziałam, że nie
ma sensu wracać do przeszłości, a poza tym teraz powinni mnie pytać tylko o
Olka.
Po południu spotkałam się z Sonią. Przyjechała
na święta do Mikołaja i raczyła mi o tym powiedzieć dopiero w sobotę rano.
Pierwsze moje pytanie było o to, czy są znowu razem. Przyznała, że nie
rozmawiali o tym. Padło „kocham cię”, ale niczego sobie nie obiecywali.
- Mam nadzieję, że po wspólnych świętach
to się wyjaśni – powiedziała.
- A co dalej? Chcecie znowu mieszkać tak
daleko od siebie?
- Nie mam pojęcia. To znaczy nie, nie
chcę być z nim na odległość, bo poprzednim razem to nie zdało egzaminu.
Zastanawiam się nad przeprowadzką.
- Co na to Mikołaj?
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
- Rozmawiacie w ogóle, czy tylko się
całujecie i nie wiadomo co jeszcze? Gdzie chcesz się przeprowadzić?
- Nie wiem, Majka, nie pytaj mnie na
razie o takie rzeczy. Najpierw muszę porozmawiać o tym z Mikołajem.
Przewróciłam oczami. Temat się skończył.
Cieszyłam się, że do siebie wrócili. Skoro zaprosił ją do siebie na święta, to
tak jakby już byli razem. Z drugiej strony bałam się, żeby znowu przez niego
nie cierpiała. Obawiałam się też, że podejmie zbyt pochopnie decyzję ze
sprzedażą mieszkania. Wiem, że ciężko jej się mieszkało obok Byłego (teraz on przyjął
ten pseudonim), ale Kwidzyn był jej ostoją, a to mieszkanie pierwszym domem,
który samodzielnie stworzyła. Wiadomo jednak, że Sonia zrobi po swojemu. Ona doskonale
wie, co dla niej jest najlepsze.
Wieczorem poszłam z Pawłem na mszę.
Lubię chodzić na Triduum Paschalne, ma taki specyficzny klimat. Poranne
rezurekcje w Wielką Niedzielę lubię bardziej niż pasterkę. Serio. Nie mam
pojęcia, dlaczego. Jednak w tym roku nie poszłam. Zaspałam. Ustawiłam sobie
budzik, ale pomyślałam: „a, jeszcze chwila”. Ta „chwila” trwała do ósmej, aż
mama wstała. Olek się potem ze mnie śmiał, bo zarzekałam się, że pójdę i
poległam.
Mój chłopak pytał mnie, czy mamy w domu
jakieś tradycje wielkanocne. Pierwszy raz zaczęłam się nad tym zastanawiać.
Zawsze wszyscy idziemy ze święconką. To jest jedyny dzień w roku, kiedy mój
tata idzie do kościoła, więc to jak najbardziej tradycja. Czy poza tym coś
jeszcze? Chyba nie. Od kilku lat rodzice kombinują z potrawami. Takie rzeczy
jak biała kiełbasa, sałatka warzywna, czy nóżki (mięso w galarecie), to
standard, ale wymyślają coraz to nowe obiady. W tym roku w niedzielę był
kurczak pieczony na butelce, a w poniedziałek roladki schabowe (których nie
jadłam, bo byłam u Olka). Żurek nie jest u nas obowiązkowy i w tym roku go nie
było. U Olka natomiast bez żurku nie ma Wielkanocy. Tak samo bez domowego
pasztetu z królika i własnej roboty chrzanu.
Śniadanie wielkanocne jedliśmy w
czwórkę, a na obiad przyjechał Olek. Cieszył się, że w końcu mógł poznać moich
rodziców.
- Teraz już jesteśmy prawie jak
narzeczeństwo – szepnął, gdy zostaliśmy na chwilę sami.
- Chciałbyś. Dopóki nie zobaczę
pierścionka, możesz się oblizać smakiem – zaśmialiśmy się.
Olek dogadał się z moim tatą i bratem. Z
Pawłem mają żarty na tym samym poziomie, a taty serce zdobył umiłowaniem do
muzyki lat osiemdziesiątych i nowinkami technologicznymi, którymi się
zasypywali. Obaj bardzo się tym interesują. Mama jest moim chłopakiem wręcz
zachwycona. Zapraszała go ponownie kilka razy, a do mnie potem żartowała, że
mamy jej błogosławieństwo.
Następnego dnia wybrałam się do
Skierniewic, do domu Olka. Zostałam przyjęta bardzo ciepło. Były obie jego siostry
z narzeczonymi, przyrodnie rodzeństwo i mama. Brakowało tylko ojczyma, który
jest ratownikiem medycznym i miał akurat dyżur. Na obiad podano tradycyjnego
kotleta schabowego i bigos. Podobało mi się, że nie wymyślano na siłę czegoś
specjalnego, tylko zachowano tradycję rodzinną. Mama Olka, chociaż z pozoru
trochę chłodna, bardzo mnie polubiła.
- A mówił ci już o weselu? – Zapytała w
którymś momencie Gabrysia, jedna z bliźniaczek.
- Jakim weselu? – Spojrzałam pytająco na
Olka.
- Dzięki – jęknął. – Chciałem ją sam
zaprosić.
- To zrób to.
Chłopak westchnął.
- Gabrysia wychodzi za mąż w czerwcu i
chciałbym, żebyś poszła ze mną na wesele.
- Musisz być! To będzie wesele z
prawdziwego zdarzenia! – Ekscytowała się blondynka.
- Z przyjemnością – uśmiechnęłam się
nieśmiało. – Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Po obiedzie usiedliśmy przy kawie i
cieście, a siostry Olka obsiadły mnie z każdej strony i plotkowałyśmy. Asia
przyznała mi w tajemnicy, że lubi mnie dużo bardziej niż Natalię – byłą Olka.
Zapytałam czternastolatkę, jaka ona była, ale machnęła tylko ręką i
skomentowała, że lepiej, jak nie wiem. Gabrysia natomiast zdradzała mi
szczegóły ślubu: opowiadała o przygotowaniach i podpowiadała, gdzie czego
szukać na wesele (jakby mnie to dotyczyło). Złapałyśmy świetny kontakt.
Zapytałam ją, jak Adam jej się oświadczył.
Byliśmy
razem od wakacji przed trzecią klasą liceum. Od początku czułam, że kiedyś za
niego wyjdę. Czasem rozmawialiśmy o ślubie, dzieciach, ogólnie o wspólnym
życiu. Potem poszłam a studia, on do pracy. Cały czas snuliśmy plany na
przyszłość. Zdarzało nam się wybierać meble do pokoi, zaproszenia ślubne i
takie tam. Zaręczyny, powiem szczerze, były tylko formalnością. To znaczy
dopiero wtedy zaczęła się „weselna gorączka”, bo wcześniej to były tylko takie
marzenia.
Adaś
zabrał mnie na przejażdżkę samochodową w naszą szóstą rocznicę. To było pod
koniec sierpnia. Zaskoczył mnie, bo okazało się, że przygotował dla nas piknik.
Sam zrobił jedzenie, kupił też dla mnie ulubione wino i wszystko byłoby
idealnie, gdyby nie zaczął padać deszcz. Nie mieliśmy się gdzie schować, bo
samochód zaparkowaliśmy daleko, więc zebraliśmy szybko wszystkie rzeczy w jedno
miejsce. Tańczyliśmy i śmialiśmy się, a w pewnym momencie zaczęliśmy się
namiętnie całować. Po chwili on przerwał, spojrzał mi głęboko w oczy i
powiedział, że kocha mnie od sześciu lat, każdego dnia coraz mocniej i nie
wyobraża sobie życia beze mnie. Razem ze mną wszedł w dorosłość i ze mną chce
przez nią przejść, aż do starości, a potem śmierci. Chce ze mną zamieszkać,
kochać się i żyć.
Przyklęknął
i wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem.
Byłam
w totalnym szoku.
-
Gabrielo, czy wyjdziesz za mnie? – Zapytał zupełnie poważnie.
-
Oczywiście! – Nie dałam mu czekać nawet sekundy. Rzuciłam mu się na szyję, a on
uścisnął mnie mocno i założył pierścionek na palec.
Gabrysia, opowiadając tę historię, miała
łzy w oczach. Ścisnęła mocno rękę swojego narzeczonego, który w trakcie do nas
dołączył. Na koniec spojrzeli na siebie i pocałowali. Odwróciłam wzrok,
chciałam dać im trochę prywatności. Napotkałam na wpatrzone we mnie oczy Olka. Podszedł
i usiadł koło mnie na kanapie. Cmoknął w skroń i szepnął: „kocham cię”.
Odpowiedziałam tym samym i wtuliłam się w jego ramię.
Być może kiedyś nadejdzie dzień, w
którym to on mi się oświadczy. Na razie nie wiem, czy chcę z nim spędzić życie.
To znaczy na tą chwilę bym chciała, ale nie wiadomo, co los przyniesie. Być
może skrywa coś, co wyjdzie po latach i będę tego żałować?
Wiem, wygląda to jakbym była pesymistką…
Ale ja jestem realistką. Marzę o ślubie i życiu u jego boku, ale zdaję sobie
sprawę, że znamy się zbyt krótko, żeby podejmować takie decyzje. Cały czas mam
też w głowie fakt, że planował oświadczyć się Natalii. Powiedział mi o tym po
ich zerwaniu. Wierzyłam, że kocha mnie równie mocno jak ją, ale zawsze gdzieś z
tyłu głowy ta myśl mi dyndała.
Zresztą, o czym tu mowa, mamy po
dwadzieścia lat!
Tą Wielkanoc uważam za bardzo udaną. Z
uśmiechem na twarzy zasypiałam w poniedziałek, dziękując Bogu za piękne i
radosne święta. Sonia napisała mi SMS-a, że oficjalnie wrócili do siebie z
Mikołajem i myślą o wspólnym mieszkaniu. Resztę obiecała opowiedzieć nazajutrz,
bo wyruszała właśnie w drogę powrotną do Kwidzyna. Więc nie tylko dla mnie to
były wspaniałe święta.
~ * ~
Święta, święta i po świętach... Tyle się zawsze czeka, planuje, przygotowuje, a one bęc... i mijają nie wiadomo kiedy. Ale tak to już jest ;) Mam nadzieję, że spędziliście je dobrze, najedliście się i z radością wróciliście do obowiązków (yhm :D).
Trzymajcie się ciepło, bo z tą pogodą to nic nie wiadomo :P
Buziak :*