Z Dorotą poznałam się całkiem
przypadkiem i pewnie już nigdy jej nie zobaczę. Oprócz imienia i historii jej
jednonocnej miłości nie wiem o niej nic. Siedziałam raz na ławce i pisałam
opowiadanie, a ona podbiegła i usiadła koło mnie.
- Sorry – wysapała. – Nie dałabym rady
dalej.
Ubrana w neonową koszulkę do biegania,
legginsy i sportowe buty nie wyróżniała się niczym wśród innych biegaczy.
Łapczywie piła wodę z butelki, która aż pociekła jej po brodzie.
- Luz – odpowiedziałam tylko.
Złapała głęboki oddech i rozsiadła się
wygodniej na ławce. Przejrzałam się jej profilowi i muszę przyznać, że była
całkiem ładna, pomijając jej spoconą i czerwoną twarz. Włosy miała spięte w
kucyk, który swobodnie opadał jej do połowy pleców.
- Co piszesz? – Zapytała znienacka,
patrząc na mój notes i czystą kartkę w nim.
- Opowiadanie.
- Jesteś pisarką?
- Nie, raczej tak dla siebie.
- Więc jesteś pisarką.
- Nie nazwałabym się tak.
- Ale ja cię tak nazwałam. O czym
piszesz?
- Głównie o miłości. Staram się teraz
wymyśleć jakąś historię, ale idzie mi jak krew z nosa.
- O miłości powiadasz… Mam w zanadrzu
pewną historię.
Spojrzałam na nią pełna nadziei. Od
jakiegoś czasu pisałam na przymus, żeby nie wyjść z wprawy, ale wszystko nadawało
się tylko do szuflady. O blogu w ogóle zapomniałam. Sonia starała się mnie
przekonać, żebym wróciła do tego, ale nie czułam się na siłach. Powinnam
publikować regularnie, a z tym miałam ogromny problem. Siostra obiecała, a
właściwie zagroziła, że się tym zajmie i przypilnuje mojego pisania, ale ja
potrafiłam być równie uparta jak ona.
Tymczasem Dorota spadła mi z nieba i
była skłonna opowiedzieć mi swoją historię.
Nie
spodziewaj się niewiadomo czego. To nie jest historia o miłości na całe życie,
o poświęceniu i takie tam, jak w tych wszystkich komediach romantycznych. Nie
nazwałabym tego przygodą, bo źle by to zabrzmiało. Ja to nazywam „jednonocną
miłością”, która odeszła tak szybko jak się pojawiła.
Pracowałam
wtedy w restauracji i któregoś wieczora przyszedł do nas klient, który jak się
okazało, był w Lublinie w delegacji. Stał przy barze i sączył jedno piwo za
drugim, zagadując barmankę. Słyszałam tylko trzy po trzy jego historyjek,
zajęta byłam swoją salą i robotą, a nie nim. W końcu jednak i na mnie zwrócił
uwagę i zapytał, czemu jestem taka nieśmiała. Do nieśmiałych nie należę, a
wtedy zwyczajnie miałam zły dzień i byłam wyciszona. No więc pogadaliśmy
dosłownie chwilę i ja wróciłam do zmywania naczyń. Gdy już wychodził, ja akurat
przechodziłam koło wyjścia, zagadnął mnie, czy są jakieś fajne miejsca w
Lublinie, które mógłby jeszcze dzisiaj zobaczyć. Koło południa miał jechać
dalej w trasie, więc chciał coś jeszcze przeżyć. Odpowiedziałam, że coś na
pewno by się znalazło, na co on zapytał wprost, czy mu te miejsca pokażę.
Miałam
wtedy chłopaka. Obecnie jest moim narzeczonym, ale mniejsza o to. Wtedy byliśmy
już po półtora roku związku i coś między nami wygasało. Marcin z natury nie
jest sentymentalny, spontaniczny i rzadko romantyczny. Twardo stąpa po ziemi i
wie, czego chce. Ja w tamtych czasach (a byłam wtedy na trzecim roku studiów)
byłam marzycielką, romantyczką i cały świat był dla mnie piękny i fascynujący.
Chciałam móc przeżywać jak najwięcej i nie tracić czasu na martwienie się o
jutro. Tamtego dnia pokłóciłam się trochę z Marcinem. Po raz kolejny poszło o
to, że ja żyję marzeniami, a on poważnie podchodzi do życia. Nie wiem, czy w
akcie zemsty czy czego to było, ale zgodziłam się iść z Patrykiem.
Stwierdziłam, że nic mi nie szkodzi, a nie zamierzam zrobić niczego głupiego.
Tak więc kazałam mu na siebie poczekać i poszliśmy razem pozwiedzać najciemniejsze
zakątki Starego Miasta.
Lublin
od zawsze mnie fascynował. Pochodzę z Zamościa i bardzo często przyjeżdżałam tu
z rodziną za dzieciaka i ze znajomymi w liceum. Potem celowo wybrałam studia
właśnie tutaj. Cenię sobie to miasto za to, że możesz udać się w jedną jego
część, żeby się pobawić, ale za kawałek znajdziesz ławkę w cichym, spokojnym
miejscu, idealnym do rozmowy. Uwielbiałam imprezy do rana z przyjaciółmi, ale i
samotne spacery wieczorami. A tamtej nocy na nowo odkryłam mój Lublin.
Przede
wszystkim chciałam mu pokazać Zakątek Hartwigów. Uwielbiam to miejsce, odkryłam
je całkiem przypadkiem i Boże! Mogłabym zamieszkać na tych schodach! W nocy zakątek
jest tajemniczo oświetlony i zawsze marzyłam, żeby tam pójść z Marcinem i mieć
jakieś wspomnienie z nim stamtąd. Ale on miał zawsze lepsze rzeczy do roboty.
Patrykowi to miejsce bardzo się podobało i co mnie najbardziej w nim ujęło to
to, że chłonął wszystko, co widział i starał się zapamiętać jak najwięcej
szczegółów. Nie robił zdjęć jak opętany, jak to teraz najczęściej bywa. Coś co
nie jest udokumentowane zdjęciem, nie istnieje. On przy mnie nie wyjął ani razu
telefonu.
Potem
chciał iść na jeszcze jedno piwo, więc wstąpiliśmy do jakiegoś jeszcze
otwartego baru. Ja wypiłam dwie Perły, a on tylko jedną. W sumie był już po
paru piwach i podziwiałam jego mocną głowę. Rozmawiało mi się z nim świetnie. W
końcu zapomniałam o sztywnych zasadach nie mówienia wszystkiego, co przyjdzie
na myśl. Do Patryka waliłam prosto z mostu i on odwdzięczał mi się tym samym.
Wiedziałam, że już nigdy go nie spotkam, to też nie musiałam się niczego
obawiać.
Nawet
nie wiem kiedy minęły trzy godziny. Była druga nad ranem, a ja ani nie byłam
śpiąca, ani nie miałam zamiaru już wracać. Patryk zapewnił, że wcale nie musimy
już wracać i chętnie się ze mną przejdzie. Zaproponowałam, żeby mnie odprowadził.
Mieszkałam wtedy w akademiku na Konstantynowie, a z Krakowskiego to spory
kawałek. Zgodził się od razu. Szliśmy i gadaliśmy o wszystkim. W którymś
momencie zeszliśmy na poważniejsze tematy i dowiedziałam się, że ma dziewczynę,
a właściwie prawie narzeczoną. Nie wiem dlaczego, ale bardzo się zawiodłam. To
prawda, miałam chłopaka i wiedziałam, że Patryk jeszcze tego samego dnia
wyjedzie i już nie wróci, ale i tak zrobiło mi się smutno. Ale on zaczął na nią
trochę narzekać. Opowiadał, że ona nie akceptuje jego pracy. Głównie chodziło o
to, że często wyjeżdżał. Dla niego to był główny atut, bo się rozwijał,
poznawał co i rusz nowe miejsca i nowych ludzi. Nie musiał siedzieć bite osiem
godzin za biurkiem z uciskającą go na szyi pętlą (chyba chodziło mu o krawat).
Jego dziewczyna natomiast chciała go mieć zawsze przy sobie, naciskała na
wspólne mieszkanie i rychły ślub. On był z nią z sentymentu, z przyzwyczajenia,
nie wiem. Nie wyobrażał sobie już świata bez niej, jej obecność była tak
naturalna, że chyba by zwariował, gdyby jej zabrakło. Ale powtarzał, że nie
czuje do niej już tej samej namiętności, co kiedyś. W tamtej chwili pomyślałam:
„Boże, to zupełnie jak u mnie!” Opowiedziałam mu po krótce o moim związku i
wątpliwościach co do wspólnej przyszłości. I tak nam zleciała droga. Była prawie
trzecia nad ranem, a ja nie chciałam się jeszcze z nim rozstawać. Przyszedł mi
więc do głowy pomysł.
-
Spełnisz moje jedno marzenie? – Odważyłam się zapytać.
-
Zależy jakie – odpowiedział ostrożnie, chociaż widziałam, że zgodzi się na
wszystko.
-
Spełnisz, czy nie? Zaryzykuj, nie masz nic do stracenia.
Zawahał
się, ale tylko przez sekundę.
-
Spełnię – oświadczył.
-
Zawsze marzyłam o randce do świtu, podczas której oglądalibyśmy gwiazdy, leżąc
na trawie. Znam doskonałe miejsce, tylko musisz zostać ze mną do rana.
Warunkiem koniecznym jest cisza, kiedy cię tylko o to poproszę i milczenie na
resztę życia. Wchodzisz w to?
Alkohol
robi różne rzeczy z ludźmi, przede wszystkim dodaje nam odwagi. Ja już chyba
byłam trzeźwa po tym spacerze, ale ta dziwna odwaga jakby jeszcze we mnie
została.
-
Wchodzę.
Dzisiaj
nie wiem czy bardziej jestem zdziwiona tym, że mu to zaproponowałam, czy tym,
że się zgodził. W każdym razie zaprowadziłam go do parku niedaleko akademika i
na „wzgórzu” położyliśmy się, żeby oglądać gwiazdy. Nie znałam się na nich
kompletnie, on też nie. Patrzyliśmy na nie tak po prostu, bez szukania żadnych
konstelacji. Czułam przy nim taki wewnętrzny spokój, nie musiałam nikogo
udawać, śmiało wygłaszałam swoje myśli i poglądy. Zadawaliśmy sobie pytania w
stylu „co chcesz robić za pięć lat”, „czy przydarzyło ci się coś, co było
totalnym przełomem w twoim życiu”, „o czym teraz najbardziej marzysz”. Na
ostatnie pytanie odpowiedział: „chciałbym cię pocałować”. Speszyłam się.
Odmówiłam natychmiast i powiedziałam, że nie możemy tego zrobić. Oboje kogoś mamy,
a to jest udawana randka. Zaczął przepraszać i przyznawać mi rację. Ale od razu
tego pożałowałam, bo w tamtej chwili ja też najbardziej marzyłam o tym, żeby go
pocałować. Mimo wszystko chciałam dochować stuprocentowej wierności Marcinowi,
jaki by nie był.
-
Też masz tak, że patrząc na księżyc, wyobrażasz sobie, że gdzieś daleko jest
ktoś, kto też na niego patrzy i to tak, jakbyście byli koło siebie? W końcu to
ten sam księżyc, prawda?
-
Nie miałem tak do tej pory, ale po tej nocy, za każdym razem, gdy spojrzę na
księżyc, będę myślał o tobie.
Niedługo
potem zaczęło świtać. Słońce przebijało się między koronami drzew i coraz
dokładniej widziałam twarz Patryka. W świetle dziennym wyglądał o niebo lepiej
niż w blasku barowych żarówek.
-
Ale jesteś piękna – szepnął. Chyba pomyślał o tym samym co ja.
-
Ty też – odpowiedziałam.
Zgarnął
mi za ucho zagubiony kosmyk. Patrzył na mnie jak jeszcze nikt. Wiem, że brzmi
to banalnie, ale w takich okolicznościach wszystko jest banalne. Ja i on leżący
na trawie i czekający na wschód. Jego ręka spoczywająca na moim brzuchu. Mój
wzrok rozanielonej nastolatki.
-
Kochasz swojego chłopaka? – Zapytał nagle. Chyba nawet kubeł zimnej wody nie
mógłby mnie tak rozbudzić jak to pytanie.
-
Czemu pytasz?
-
Bo po głowie cały czas chodzi mi myśl, że jesteś taka cudowna i zastanawiam
się, czy on nie potrafi tego docenić, czy ty nie widzisz, że on się stara na
swój sposób.
-
Krytykując mnie nieustannie?
-
Postawiłaś się kiedyś na jego miejscu? Może on chce dobrze, może stara się
zbudować mocną podstawę waszego związku i to są dla niego fundamentalne rzeczy.
Spójrz na to z takiej perspektywy, że oboje chcielibyście widzieć co innego w
sobie nawzajem, a co innego faktycznie dostrzegacie.
Z
tej całej jego pokręconej wypowiedzi zrozumiałam, że ma trochę racji. Marcin
był dla mnie dobry, a ja w zbyt wielu sprawach byłam uparta. Skoro nadal ze mną
był, to znaczy, że jednak mnie kocha i akceptuje. Tak jak ja jego.
-
A ty co zrobisz po powrocie? Oświadczysz się w końcu swojej dziewczynie?
-
Chyba tak. Może nawet zrezygnuję z pracy? Nie wiem jeszcze.
-
I gdy się dzisiaj pożegnamy, już więcej cię nie zobaczę.
-
To jest bardzo prawdopodobne – odpowiedział z westchnieniem. – A szkoda, bo
jesteś wspaniałą dziewczyną. Chciałbym cię bliżej poznać.
-
Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek, uwierz mi.
-
Rozmawiaj szczerze ze swoim chłopakiem. Zobaczysz, że w końcu dostrzeże twoją
wyjątkowość, może chwilowo codzienna rutyna mu to przysłoniła. Ty też go
kochasz i nie chcesz go stracić.
-
Ciebie też nie chcę stracić.
-
Nie stracimy się. Dopóki księżyc świeci na niebie, my będziemy o sobie
pamiętać.
Wtedy
mnie mocno objął i pocałował w skroń. To było miłe a zarazem dziwne uczucie.
Jakbyś dostała czekoladę, ale była świadoma tego, że nigdy jej nie zjesz.
Przymknęłam na chwilę oczy, a okazało się, że spałam godzinę. Patryk cały ten
czas na mnie patrzył i obudził mnie pocałunkiem w policzek.
-
Księżniczko, musimy się zbierać. Noc się skończyła, a my musimy wrócić do
rzeczywistości.
Jęknęłam
z niezadowoleniem. Dlaczego ten czas tak szybko mija?!
W
drodze do akademika wstąpiliśmy jeszcze do sklepu i kupiliśmy sobie po bułce i
mrożonej kawie. Przeciągaliśmy wspólny czas jak najdłużej się dało, ale zegar
cały czas tyka i budzik musi kiedyś zadzwonić. Pod akademikiem zjawiliśmy się
po siódmej.
-
Dziękuję za tę noc. Nigdy jej nie zapomnę – powiedział i mnie przytulił.
-
Ja też. Dopóki księżyc świeci…
Spojrzałam
mu w oczy. Były tak błękitne jak niebo nad naszymi głowami. Nie wytrzymałam i
pocałowałam go. Marcin o niczym się nie dowie, a ja całe życie bym żałowała, że
nie spróbowałam smaku jego ust. Na odpowiedź długo nie czekałam. Natychmiast
wsunął język w moje usta i całowaliśmy się w najlepsze. Nie pamiętam, które z
nas to skończyło. Ostatni cmok i krok do tyłu.
-
Żegnaj – szepnął i w jego oku jakby zakręciła się łza.
-
Żegnaj – powtórzyłam za nim. W moich oczach na pewno były łzy.
To
było ostatnie, co do siebie powiedzieliśmy. On zaczął się wycofywać, pomachał
mi i odszedł. Nie mogłam za nim długo patrzeć, więc też szybko uciekłam.
- Nie mam po nim absolutnie żadnej
pamiątki. Zniknął z mojego życia tak szybko i dyskretnie jak się pojawił.
Możesz zrobić z tą historią co chcesz, pewnie i tak się już nie spotkamy.
- Kochasz go?
- Patryka? Nie wiem, czy nazwałabym to
miłością, choć było to coś wyjątkowego. Dzięki niemu jestem bardziej
wyrozumiała dla Marcina i za tydzień wychodzę za niego za mąż. Nigdy nie
powiedziałam mu gdzie byłam tej nocy, kiedy nie odpisywałam mu na SMS-y.
Dziewczynom z akademika też się nie przyznałam, dlaczego w nim nie spałam. A
każdej nocy, gdy patrzę na księżyc, zamykam oczy i w szumach wiatru nasłuchuję
jego szeptu. Jakkolwiek banalnie to brzmi.
źródło: foter.com |
~ * ~
Tę historię wymyśliłam, leżąc na trawie obok akademika i gapiąc się w gwiazdy. Za każdym razem, gdy ją czytam, podoba mi się jeszcze bardziej (przepraszam za brak skromności, ale mówię poważnie). Wielkimi krokami zbliża się sesja i możliwe będzie, że będę pisać rzadziej, ale nie za rzadko. Następną część zacznę pisać zaraz po opublikowaniu tej, więc na dniach ją przeczytacie :*
Tymczasem życzę Wam miłego wieczoru :*