niedziela, 29 maja 2016

39. Dorota i Patryk

Z Dorotą poznałam się całkiem przypadkiem i pewnie już nigdy jej nie zobaczę. Oprócz imienia i historii jej jednonocnej miłości nie wiem o niej nic. Siedziałam raz na ławce i pisałam opowiadanie, a ona podbiegła i usiadła koło mnie.
- Sorry – wysapała. – Nie dałabym rady dalej.
Ubrana w neonową koszulkę do biegania, legginsy i sportowe buty nie wyróżniała się niczym wśród innych biegaczy. Łapczywie piła wodę z butelki, która aż pociekła jej po brodzie.
- Luz – odpowiedziałam tylko.
Złapała głęboki oddech i rozsiadła się wygodniej na ławce. Przejrzałam się jej profilowi i muszę przyznać, że była całkiem ładna, pomijając jej spoconą i czerwoną twarz. Włosy miała spięte w kucyk, który swobodnie opadał jej do połowy pleców.
- Co piszesz? – Zapytała znienacka, patrząc na mój notes i czystą kartkę w nim.
- Opowiadanie.
- Jesteś pisarką?
- Nie, raczej tak dla siebie.
- Więc jesteś pisarką.
- Nie nazwałabym się tak.
- Ale ja cię tak nazwałam. O czym piszesz?
- Głównie o miłości. Staram się teraz wymyśleć jakąś historię, ale idzie mi jak krew z nosa.
- O miłości powiadasz… Mam w zanadrzu pewną historię.
Spojrzałam na nią pełna nadziei. Od jakiegoś czasu pisałam na przymus, żeby nie wyjść z wprawy, ale wszystko nadawało się tylko do szuflady. O blogu w ogóle zapomniałam. Sonia starała się mnie przekonać, żebym wróciła do tego, ale nie czułam się na siłach. Powinnam publikować regularnie, a z tym miałam ogromny problem. Siostra obiecała, a właściwie zagroziła, że się tym zajmie i przypilnuje mojego pisania, ale ja potrafiłam być równie uparta jak ona.
Tymczasem Dorota spadła mi z nieba i była skłonna opowiedzieć mi swoją historię.

Nie spodziewaj się niewiadomo czego. To nie jest historia o miłości na całe życie, o poświęceniu i takie tam, jak w tych wszystkich komediach romantycznych. Nie nazwałabym tego przygodą, bo źle by to zabrzmiało. Ja to nazywam „jednonocną miłością”, która odeszła tak szybko jak się pojawiła.
Pracowałam wtedy w restauracji i któregoś wieczora przyszedł do nas klient, który jak się okazało, był w Lublinie w delegacji. Stał przy barze i sączył jedno piwo za drugim, zagadując barmankę. Słyszałam tylko trzy po trzy jego historyjek, zajęta byłam swoją salą i robotą, a nie nim. W końcu jednak i na mnie zwrócił uwagę i zapytał, czemu jestem taka nieśmiała. Do nieśmiałych nie należę, a wtedy zwyczajnie miałam zły dzień i byłam wyciszona. No więc pogadaliśmy dosłownie chwilę i ja wróciłam do zmywania naczyń. Gdy już wychodził, ja akurat przechodziłam koło wyjścia, zagadnął mnie, czy są jakieś fajne miejsca w Lublinie, które mógłby jeszcze dzisiaj zobaczyć. Koło południa miał jechać dalej w trasie, więc chciał coś jeszcze przeżyć. Odpowiedziałam, że coś na pewno by się znalazło, na co on zapytał wprost, czy mu te miejsca pokażę.
Miałam wtedy chłopaka. Obecnie jest moim narzeczonym, ale mniejsza o to. Wtedy byliśmy już po półtora roku związku i coś między nami wygasało. Marcin z natury nie jest sentymentalny, spontaniczny i rzadko romantyczny. Twardo stąpa po ziemi i wie, czego chce. Ja w tamtych czasach (a byłam wtedy na trzecim roku studiów) byłam marzycielką, romantyczką i cały świat był dla mnie piękny i fascynujący. Chciałam móc przeżywać jak najwięcej i nie tracić czasu na martwienie się o jutro. Tamtego dnia pokłóciłam się trochę z Marcinem. Po raz kolejny poszło o to, że ja żyję marzeniami, a on poważnie podchodzi do życia. Nie wiem, czy w akcie zemsty czy czego to było, ale zgodziłam się iść z Patrykiem. Stwierdziłam, że nic mi nie szkodzi, a nie zamierzam zrobić niczego głupiego. Tak więc kazałam mu na siebie poczekać i poszliśmy razem pozwiedzać najciemniejsze zakątki Starego Miasta.
Lublin od zawsze mnie fascynował. Pochodzę z Zamościa i bardzo często przyjeżdżałam tu z rodziną za dzieciaka i ze znajomymi w liceum. Potem celowo wybrałam studia właśnie tutaj. Cenię sobie to miasto za to, że możesz udać się w jedną jego część, żeby się pobawić, ale za kawałek znajdziesz ławkę w cichym, spokojnym miejscu, idealnym do rozmowy. Uwielbiałam imprezy do rana z przyjaciółmi, ale i samotne spacery wieczorami. A tamtej nocy na nowo odkryłam mój Lublin.
Przede wszystkim chciałam mu pokazać Zakątek Hartwigów. Uwielbiam to miejsce, odkryłam je całkiem przypadkiem i Boże! Mogłabym zamieszkać na tych schodach! W nocy zakątek jest tajemniczo oświetlony i zawsze marzyłam, żeby tam pójść z Marcinem i mieć jakieś wspomnienie z nim stamtąd. Ale on miał zawsze lepsze rzeczy do roboty. Patrykowi to miejsce bardzo się podobało i co mnie najbardziej w nim ujęło to to, że chłonął wszystko, co widział i starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Nie robił zdjęć jak opętany, jak to teraz najczęściej bywa. Coś co nie jest udokumentowane zdjęciem, nie istnieje. On przy mnie nie wyjął ani razu telefonu.
Potem chciał iść na jeszcze jedno piwo, więc wstąpiliśmy do jakiegoś jeszcze otwartego baru. Ja wypiłam dwie Perły, a on tylko jedną. W sumie był już po paru piwach i podziwiałam jego mocną głowę. Rozmawiało mi się z nim świetnie. W końcu zapomniałam o sztywnych zasadach nie mówienia wszystkiego, co przyjdzie na myśl. Do Patryka waliłam prosto z mostu i on odwdzięczał mi się tym samym. Wiedziałam, że już nigdy go nie spotkam, to też nie musiałam się niczego obawiać.
Nawet nie wiem kiedy minęły trzy godziny. Była druga nad ranem, a ja ani nie byłam śpiąca, ani nie miałam zamiaru już wracać. Patryk zapewnił, że wcale nie musimy już wracać i chętnie się ze mną przejdzie. Zaproponowałam, żeby mnie odprowadził. Mieszkałam wtedy w akademiku na Konstantynowie, a z Krakowskiego to spory kawałek. Zgodził się od razu. Szliśmy i gadaliśmy o wszystkim. W którymś momencie zeszliśmy na poważniejsze tematy i dowiedziałam się, że ma dziewczynę, a właściwie prawie narzeczoną. Nie wiem dlaczego, ale bardzo się zawiodłam. To prawda, miałam chłopaka i wiedziałam, że Patryk jeszcze tego samego dnia wyjedzie i już nie wróci, ale i tak zrobiło mi się smutno. Ale on zaczął na nią trochę narzekać. Opowiadał, że ona nie akceptuje jego pracy. Głównie chodziło o to, że często wyjeżdżał. Dla niego to był główny atut, bo się rozwijał, poznawał co i rusz nowe miejsca i nowych ludzi. Nie musiał siedzieć bite osiem godzin za biurkiem z uciskającą go na szyi pętlą (chyba chodziło mu o krawat). Jego dziewczyna natomiast chciała go mieć zawsze przy sobie, naciskała na wspólne mieszkanie i rychły ślub. On był z nią z sentymentu, z przyzwyczajenia, nie wiem. Nie wyobrażał sobie już świata bez niej, jej obecność była tak naturalna, że chyba by zwariował, gdyby jej zabrakło. Ale powtarzał, że nie czuje do niej już tej samej namiętności, co kiedyś. W tamtej chwili pomyślałam: „Boże, to zupełnie jak u mnie!” Opowiedziałam mu po krótce o moim związku i wątpliwościach co do wspólnej przyszłości. I tak nam zleciała droga. Była prawie trzecia nad ranem, a ja nie chciałam się jeszcze z nim rozstawać. Przyszedł mi więc do głowy pomysł.
- Spełnisz moje jedno marzenie? – Odważyłam się zapytać.
- Zależy jakie – odpowiedział ostrożnie, chociaż widziałam, że zgodzi się na wszystko.
- Spełnisz, czy nie? Zaryzykuj, nie masz nic do stracenia.
Zawahał się, ale tylko przez sekundę.
- Spełnię – oświadczył.
- Zawsze marzyłam o randce do świtu, podczas której oglądalibyśmy gwiazdy, leżąc na trawie. Znam doskonałe miejsce, tylko musisz zostać ze mną do rana. Warunkiem koniecznym jest cisza, kiedy cię tylko o to poproszę i milczenie na resztę życia. Wchodzisz w to?
Alkohol robi różne rzeczy z ludźmi, przede wszystkim dodaje nam odwagi. Ja już chyba byłam trzeźwa po tym spacerze, ale ta dziwna odwaga jakby jeszcze we mnie została.
- Wchodzę.
Dzisiaj nie wiem czy bardziej jestem zdziwiona tym, że mu to zaproponowałam, czy tym, że się zgodził. W każdym razie zaprowadziłam go do parku niedaleko akademika i na „wzgórzu” położyliśmy się, żeby oglądać gwiazdy. Nie znałam się na nich kompletnie, on też nie. Patrzyliśmy na nie tak po prostu, bez szukania żadnych konstelacji. Czułam przy nim taki wewnętrzny spokój, nie musiałam nikogo udawać, śmiało wygłaszałam swoje myśli i poglądy. Zadawaliśmy sobie pytania w stylu „co chcesz robić za pięć lat”, „czy przydarzyło ci się coś, co było totalnym przełomem w twoim życiu”, „o czym teraz najbardziej marzysz”. Na ostatnie pytanie odpowiedział: „chciałbym cię pocałować”. Speszyłam się. Odmówiłam natychmiast i powiedziałam, że nie możemy tego zrobić. Oboje kogoś mamy, a to jest udawana randka. Zaczął przepraszać i przyznawać mi rację. Ale od razu tego pożałowałam, bo w tamtej chwili ja też najbardziej marzyłam o tym, żeby go pocałować. Mimo wszystko chciałam dochować stuprocentowej wierności Marcinowi, jaki by nie był.
- Też masz tak, że patrząc na księżyc, wyobrażasz sobie, że gdzieś daleko jest ktoś, kto też na niego patrzy i to tak, jakbyście byli koło siebie? W końcu to ten sam księżyc, prawda?
- Nie miałem tak do tej pory, ale po tej nocy, za każdym razem, gdy spojrzę na księżyc, będę myślał o tobie.
Niedługo potem zaczęło świtać. Słońce przebijało się między koronami drzew i coraz dokładniej widziałam twarz Patryka. W świetle dziennym wyglądał o niebo lepiej niż w blasku barowych żarówek.
- Ale jesteś piękna – szepnął. Chyba pomyślał o tym samym co ja.
- Ty też – odpowiedziałam.
Zgarnął mi za ucho zagubiony kosmyk. Patrzył na mnie jak jeszcze nikt. Wiem, że brzmi to banalnie, ale w takich okolicznościach wszystko jest banalne. Ja i on leżący na trawie i czekający na wschód. Jego ręka spoczywająca na moim brzuchu. Mój wzrok rozanielonej nastolatki.
- Kochasz swojego chłopaka? – Zapytał nagle. Chyba nawet kubeł zimnej wody nie mógłby mnie tak rozbudzić jak to pytanie.
- Czemu pytasz?
- Bo po głowie cały czas chodzi mi myśl, że jesteś taka cudowna i zastanawiam się, czy on nie potrafi tego docenić, czy ty nie widzisz, że on się stara na swój sposób.
- Krytykując mnie nieustannie?
- Postawiłaś się kiedyś na jego miejscu? Może on chce dobrze, może stara się zbudować mocną podstawę waszego związku i to są dla niego fundamentalne rzeczy. Spójrz na to z takiej perspektywy, że oboje chcielibyście widzieć co innego w sobie nawzajem, a co innego faktycznie dostrzegacie.
Z tej całej jego pokręconej wypowiedzi zrozumiałam, że ma trochę racji. Marcin był dla mnie dobry, a ja w zbyt wielu sprawach byłam uparta. Skoro nadal ze mną był, to znaczy, że jednak mnie kocha i akceptuje. Tak jak ja jego.
- A ty co zrobisz po powrocie? Oświadczysz się w końcu swojej dziewczynie?
- Chyba tak. Może nawet zrezygnuję z pracy? Nie wiem jeszcze.
- I gdy się dzisiaj pożegnamy, już więcej cię nie zobaczę.
- To jest bardzo prawdopodobne – odpowiedział z westchnieniem. – A szkoda, bo jesteś wspaniałą dziewczyną. Chciałbym cię bliżej poznać.
- Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek, uwierz mi.
- Rozmawiaj szczerze ze swoim chłopakiem. Zobaczysz, że w końcu dostrzeże twoją wyjątkowość, może chwilowo codzienna rutyna mu to przysłoniła. Ty też go kochasz i nie chcesz go stracić.
- Ciebie też nie chcę stracić.
- Nie stracimy się. Dopóki księżyc świeci na niebie, my będziemy o sobie pamiętać.
Wtedy mnie mocno objął i pocałował w skroń. To było miłe a zarazem dziwne uczucie. Jakbyś dostała czekoladę, ale była świadoma tego, że nigdy jej nie zjesz. Przymknęłam na chwilę oczy, a okazało się, że spałam godzinę. Patryk cały ten czas na mnie patrzył i obudził mnie pocałunkiem w policzek.
- Księżniczko, musimy się zbierać. Noc się skończyła, a my musimy wrócić do rzeczywistości.
Jęknęłam z niezadowoleniem. Dlaczego ten czas tak szybko mija?!
W drodze do akademika wstąpiliśmy jeszcze do sklepu i kupiliśmy sobie po bułce i mrożonej kawie. Przeciągaliśmy wspólny czas jak najdłużej się dało, ale zegar cały czas tyka i budzik musi kiedyś zadzwonić. Pod akademikiem zjawiliśmy się po siódmej.
- Dziękuję za tę noc. Nigdy jej nie zapomnę – powiedział i mnie przytulił.
- Ja też. Dopóki księżyc świeci…
Spojrzałam mu w oczy. Były tak błękitne jak niebo nad naszymi głowami. Nie wytrzymałam i pocałowałam go. Marcin o niczym się nie dowie, a ja całe życie bym żałowała, że nie spróbowałam smaku jego ust. Na odpowiedź długo nie czekałam. Natychmiast wsunął język w moje usta i całowaliśmy się w najlepsze. Nie pamiętam, które z nas to skończyło. Ostatni cmok i krok do tyłu.
- Żegnaj – szepnął i w jego oku jakby zakręciła się łza.
- Żegnaj – powtórzyłam za nim. W moich oczach na pewno były łzy.
To było ostatnie, co do siebie powiedzieliśmy. On zaczął się wycofywać, pomachał mi i odszedł. Nie mogłam za nim długo patrzeć, więc też szybko uciekłam.

- Nie mam po nim absolutnie żadnej pamiątki. Zniknął z mojego życia tak szybko i dyskretnie jak się pojawił. Możesz zrobić z tą historią co chcesz, pewnie i tak się już nie spotkamy.
- Kochasz go?
- Patryka? Nie wiem, czy nazwałabym to miłością, choć było to coś wyjątkowego. Dzięki niemu jestem bardziej wyrozumiała dla Marcina i za tydzień wychodzę za niego za mąż. Nigdy nie powiedziałam mu gdzie byłam tej nocy, kiedy nie odpisywałam mu na SMS-y. Dziewczynom z akademika też się nie przyznałam, dlaczego w nim nie spałam. A każdej nocy, gdy patrzę na księżyc, zamykam oczy i w szumach wiatru nasłuchuję jego szeptu. Jakkolwiek banalnie to brzmi.
źródło: foter.com
~ *  ~
Tę historię wymyśliłam, leżąc na trawie obok akademika i gapiąc się w gwiazdy. Za każdym razem, gdy ją czytam, podoba mi się jeszcze bardziej (przepraszam za brak skromności, ale mówię poważnie). Wielkimi krokami zbliża się sesja i możliwe będzie, że będę pisać rzadziej, ale nie za rzadko. Następną część zacznę pisać zaraz po opublikowaniu tej, więc na dniach ją przeczytacie :*
Tymczasem życzę Wam miłego wieczoru :*

czwartek, 26 maja 2016

38. W rytmie disco polo

Gdy jechałam na jeden dzień do Żyrardowa wszyscy mnie pytali, czy się opłaca. Olek nie mógł przeboleć zakończenia Kozienaliów, a Monika samotnej niedzieli. Paweł prosił mnie i Sonię, żebyśmy przyjechali na koncert Zenka Martyniuka (jego idola) i bardzo chciał, żebyśmy w końcu spędzili razem urodziny naszej najstarszej siostry. Ona pojechała w sobotę rano, a ja miałam dołączyć następnego dnia. Myślę, że jeśli robimy coś dla kogoś, kogo kochamy to zawsze się opłaca. Chociaż w sobotę „zdychałam” od bólu brzucha, w niedzielę rano wyruszyłam pociągiem do domu. Próbowałam się uczyć na wtorkowy egzamin ze sztuki edytorskiej, ale nie najlepiej mi to szło. Ciągle się rozpraszałam.
W drodze z dworca do domu zachwycałam się moim rodzinnym miastem. Zdałam sobie sprawę, że Żyrardów jest piękny, a swój urok zawdzięcza temu, że jest mały. Czasem warto tu przyjechać i odetchnąć. Poza tym prawie każdy zakątek z czymś (lub kimś) mi się kojarzy, w pół godziny mogę obejść calutkie miasto, co chwila mijam kogoś znajomego, nawet z widzenia. Anonimowość w dużym mieście po jakimś czasie robi się męcząca. Chociaż z drugiej strony, im więcej ludzi znamy, tym świat staje się mniejszy. Coraz częściej idąc np. Krakowskim Przedmieściem spotykam chociaż jedną znaną mi osobę.
Paweł był bardzo szczęśliwy mając w końcu obie siostry przy sobie. Sonia poprzedniego dnia skończyła dwadzieścia dwa lata i świętowaliśmy to przy piwie na Torze Kolarskim. Kupiliśmy jej książkę Calm Michaela Actona Smitha, z której bardzo się cieszyła, bo miała w planach ją sobie sprawić, ale zawsze miała ważniejsze wydatki. Gdy tylko usłyszałam o tej książce i przeczytałam recenzje, wiedziałam, że moja siostra musi ją mieć.
- Ty też ją przeczytasz – zapowiedziała mi. – Przyda ci się. Ta i Slow life Glogazy.
W sobotę Sonia pojechała z Mikołajem na Targi Książki do Warszawy i w końcu spotkała się ze swoją ulubioną blogerką – Joanną Glogazą. Kupiła jej najnowszą książkę i Mikołaj powiedział, że nie spała do trzeciej, bo tak ją wciągnęła. Przeglądałam poradnik pobieżnie i muszę przyznać, że też mnie zainteresował i chętnie go przeczytam.
Jak to bywa w rodzinnym mieście na każdym kroku spotykamy starych znajomych. Tych, których chcemy zobaczyć i oczywiście tych, których unikamy, a jednak musimy na nich wpaść. Obok naszego bloku rozstawili lunapark i tam udaliśmy się najpierw. Sonia powiedziała mi po cichu, że nie chciałaby spotkać Damiana, ale los byłby zbyt łaskawy, gdyby jej tego oszczędził. Mikołaj od razu do niego podszedł i z dumą objął w pasie Sonię. Ona nie śmiała nawet przytulić byłego „kochanka”. Damian był z jakąś dziewczyną, która wyglądała na bardzo nieśmiałą. Stali obok siebie i wcale nie trzymali się za ręce ani nic, więc nie wiedziałam nawet, kim dla siebie są. Napięcie między obojgiem starych przyjaciół można było wyczuć na kilometr. Sonia ciągle rozglądała się i nawet nie wtrąciła do rozmowy. Damian też wyraźnie chciał sobie pójść. Mikołaj zaproponował wspólne piwo, na co jego kuzyn szybko się wymigał i „z przykrością” musiał już iść. Odeszliśmy i za chwilę usłyszałam jak Mikołaj pyta Sonię, czy w końcu mu kiedyś powie, o co się pokłócili. Byłam przekonana, że wie o incydencie w zeszłe wakacje, o uczuciach kuzyna do jego dziewczyny i smutnym mailu pożegnalnym. On jednak nie miał zielonego pojęcia, a Sonia odpowiedziała krótko, że to nie jego sprawa.
Ja natomiast nie musiałam długo czekać na spotkanie z moimi byłymi. Obydwoma. Najpierw spostrzegłam Rafała, który stał z kolegami przy budce z piwem, ale natychmiast podszedł się przywitać. Pogadaliśmy chwilę jak starzy znajomi i każdy poszedł w swoją stronę (uff!). Michała zobaczyłam podczas koncertu zespołu Fanatic. Stał za wyraźnie młodszą od niego dziewczyną i obejmował ją od tyłu. Była filigranowa, miała bardzo długie włosy, krótkie spodenki i wyglądała jak gimnazjalista (góra pierwsza liceum). Gdy Michał mnie zobaczył, kiwnął głową, delikatnie się uśmiechnął i nie czekając na moją reakcję, odwrócił wzrok. Mocno walczyłam z tym, żeby na niego nie patrzeć i udało mi się. Potem już ich gdzieś zgubiłam i więcej nie spotkałam.
Do Pawła dołączyła jego dziewczyna i tak oto zostałam jedna jedyna bez pary. Olek kombinował, żeby pojechać ze mną, ale obiecał mamie, że zjawi się na Boże Ciało, więc w ogóle mu się to nie opłacało. Mój brat – wielki fan disco polo – śpiewał wszystkie piosenki i nie wyglądali z Kają jakby ich związek wisiał na włosku. Ale może to tylko pozory? Nie pytałam go o to, bo nawet nie mieliśmy okazji pogadać sam na sam. Natomiast Sonia z Mikołajem wyglądali na bardzo szczęśliwych i zakochanych. „Do porzygu”, jakbyśmy ujęli to z Olkiem.
Koncerty same w sobie były nawet spoko. Chociaż słucham rocka, disco polo ma w sobie coś ujmującego (nie każde!). Ciekawe co. Nikt „nie słucha”, a wszyscy znają. Mało tego! Śpiewają i dobrze się przy nim bawią. Nie wyobrażam sobie wesela w rytmie NBT, Phedory czy AC/DC. Natomiast przy Zenku wszyscy by się bawili, aż do rana. Fanatic generalnie jest z Żyrardowa i ze wszystkich wykonawców tego wieczoru, ich piosenki najmniej do mnie przemawiają. Zwariowaną Gochę czasem z Moniką zapodajemy i udajemy gwiazdy, śpiewając, ale reszta piosenek… no jakoś nie są w moim klimacie. Akcentu piosenki znam prawie wszystkie. Przez Pawła! On mi je często śpiewał i przez to, że są takie proste i rytmiczne, w mig się je zapamiętuje. Nawet Marta, która się do tego nie przyzna, zna już prawie całe Pragnienie miłości czy Przez Twe oczy zielone, o Przekornym losie nie wspomnę. Classic natomiast dał fantastyczny koncert z tego względu, że grali na żywo i mieli świetnego gitarzystę, który skupiał prawie całą moją uwagę. Nie był przystojny ani zachwycająco ubrany, ale miał piękną gitarę elektryczną i zupełnie odmieniało to jakość muzyki. Brakowało mi Olka, który objąłby mnie przy Jeszcze dzień, najwyżej dwa albo W taką ciszę. Większość piosenek Classica znamy z Sonią z jednej jedynej kasety, którą miałyśmy i słuchałyśmy któregoś lata w kółko i w kółko. Co najlepsze nie znudziła nam się. Mama już nie mogła tego słuchać, ale my byłyśmy szczęśliwe, że mamy tą kasetę i możemy jej słuchać kiedy chcemy. Gdzieś w połowie wakacji tata kupił nam jakiś inny zespół, ale przesłuchałyśmy go raz. I całkiem „przypadkiem” za bardzo przewinęłyśmy taśmę, przez co zerwała się, a my wróciłyśmy do Classica.
Z rodziną jest tak, że możemy jej nie akceptować, możemy się kłócić i nie znać, ale zawsze gdzieś tam w środku będziemy mięli do niej sentyment. Sonia udaje twardą, ale na wspomnienie o rodzicach trochę gaśnie i się zamyśla. Jest tyle wspomnień, że nie da się tego tak po prostu wykreślić z pamięci. Do Czarownicy Fanaticu skakałyśmy i „występowałyśmy” w ogródku babci. Tata podarował nam wtedy dwie nowiuśkie skakanki (to był dzień dziecka) i śpiewałyśmy do nich rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, wielkim lasem szedłem, nocy nie przespałem… Wiedziałam, że Sonia to pamięta, ale nie odezwała się nawet. Tęskni za rodzicami, ale duma nie pozwala jej na zrobienie z tym czegokolwiek. Taka już jest, cóż poradzić.

Kiedy ktoś jeszcze raz zapyta mnie, czy opłacało mi się pojechać na jeden dzień – zacznę krzyczeć. Bo już tak dawno nie bawiłam się tak dobrze jak z moim rodzeństwem przy disco polo (o, zgrozo!). Dodam coś jeszcze, tylko nie mówcie nikomu, że się do tego przyznałam - świetnie się jeździ na rolkach do piosenek Zenka. Naprawdę! Bawią mnie tak bardzo, że cały czas mam dobry nastrój i żadna górka nie jest mi straszna.
Moja radosna twórczość tylko na chwilę :P

~ * ~
Witajcie! :) Kolejny rozdział przed Wami, do końca tygodnia pewnie pojawi się jeszcze jeden, bo mam bardzo dużo wolnego czasu w ten weekend :) Ja wracam do lektury Slow life, a Wam życzę miłego wieczoru :*
P.S. Naprawdę świetnie się jeździ przy Zenku na rolkach! Potwierdzone info :P

czwartek, 19 maja 2016

37. Chwila dla siebie

Nic mnie tak nie uspokaja jak jazda na rolkach. Kiedy mam ciśnienie, idę pojeździć i po chwili całe napięcie ze mnie uchodzi. Skupiam się, żeby nie wywalić na zabójczo popękanych chodnikach w parku w Alei Miast Partnerskich, na muzyce w słuchawkach i gdzieś tam w tle na swoich problemach. Ale zawsze wtedy przychodzą mi do głowy rozwiązania, które być może nie były by tak oczywiste, gdybym siedziała w domu i rozmyślała, patrząc w ścianę.
Ostatnio na poetykę z elementami literaturoznawstwa miałam za zadanie napisać tekst epiczny, liryczny i dramatyczny o dowolnej rzeczy, przedmiocie. Długo się zastanawiałam, o czym bym mogła napisać, aż wpadłam na pomysł kubka z kawą. Umawiając się ze znajomym mówimy „pójdźmy na kawę”. Wiele osób nie wyobraża sobie poranka bez gorącej, aromatycznej „małej czarnej”. Czasami ta chwila przy kubku czy filiżance jest jedynym momentem na odetchnięcie, zatrzymanie się.
Nad wszystkim tym zastanawiałam się podczas ostatniej jazdy. Po powrocie usiadłam i napisałam krótkie opowiadanie na zajęcia. W związku z tym przyszło mi do głowy kilka konkluzji na temat tego, ile tak naprawdę robimy dla siebie. Staramy się za wszelką cenę zadowolić innych, wszystko robimy pod publikę, a gdy zostajemy sami… mamy poczucie pustki. Ogarnia nas samotność i głęboki smutek. Bo póki jesteśmy w towarzystwie potrafimy udawać, że jest ok. Przed samym sobą się nie da.
W natłoku obowiązków nie potrafimy znaleźć dla siebie malutkiej chwili na to co naprawdę lubimy. Na wypicie filiżanki dobrej herbaty, na zabawę z psem, na spacer. W głowie migają nam ciągle cyferki, daty, sprawy do załatwienia. A gdzie w tym wszystkim my? Gdzie chwila wytchnienia?
Dużo rozmawiam z Sonią odkąd jest w Lublinie. Sonia jest dla mnie uosobieniem odpowiedzialności i umiejętności radzenia sobie ze swoim życiem. Nie da się wszystkiego kontrolować, ale można brać sprawy w swoje ręce i pruć do przodu – tak mi powtarza siostra. Ale w tym szaleńczym biegu po sukces nie możesz zapominać o sobie – dodaje. Siłą rzeczy miała zawsze dużo czasu dla siebie. Mieszkała sama, nie wychodziła z nikim, więc poświęcała ten czas na przyjemności. Odkąd mieszka z Mikołajem ma ciągle zajęcie – gotuje, szuka pracy, zwiedza Lublin. Wpada do mnie na uczelnię, planuje swoją przyszłość, urządza mieszkanie. Wynajęli z Mikołajem mieszkanie i przewieźli już większość rzeczy, ze zwierzętami Soni na czele. Mój brat był w szoku, gdy dowiedział się, że całe rodzeństwo Szklarskich znowu będzie mieszkać blisko siebie. Na dodatek przez wakacje będę mieszkała z siostrą, bo się uparła, że bez sensu wynajmować pokój u obcych. Także z nią układało mi się dobrze. Gorzej z Olkiem.
Po tamtej awanturze nie odezwał się do końca wieczoru. Ja po piwie z Sonią napisałam mu SMS-a na dobranoc, ale odpisał mi sucho, bez żadnych buziaków. Uznałam, że potrzebuje czasu i dałam mu spokój. Następnego dnia nie odezwał się w ogóle. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, łaziłam z kąta w kąt i wkurzałam tym Monikę.
- Nie możesz do niego zadzwonić? Albo ruszyć dupę i do niego iść?
- Nie wiem, czy chce mnie widzieć.
- Nie dowiesz się, dopóki tego nie sprawdzisz.
Wiem, że miała rację. Wiem też, że to ja byłam winna, ale nie potrafiłam się do tego przyznać. Dlatego czekałam.
W poniedziałek nie wytrzymałam i po południu do niego poszłam. Zapukałam cicho i weszłam do pokoju. Siedział przy laptopie ze słuchawkami na uszach, a gdy mnie zobaczył, jego twarz rozjaśniała i natychmiast je zdjął.
- Cześć – powiedziałam nieśmiało.
- Hej, maleńka – zamknął mnie w ramionach.
Poczułam w oczach łzy. Dwa dni bez niego to była katorga. Teraz wszystko było na swoim miejscu.
- Przepraszam – szepnęłam.
- W końcu – zaśmiał się, nie wypuszczając mnie z rąk.
Staliśmy tak chwilę, aż postanowił mnie pocałować. Złapał zdecydowanie w dłonie moją twarz i złożył na moich ustach gorący pocałunek.
- Nigdy więcej nie nie odzywaj się tak długo – powiedział stanowczo.
- Przepraszam – powtórzyłam.
- Jesteście ohydni – usłyszeliśmy z głębi pokoju. To Julek.
- Stary, myślałem, że cię nie ma!
- Spałem ok? A wy skończcie te słodkości, bo się porzygam! – Nakrył się kołdrą.
Zaśmialiśmy się.
- Daj mi chwilę i pójdziemy się przejść.
- Dlaczego milczałeś tyle czasu? – Zapytałam, gdy byliśmy już na dworze.
- Myślisz, że tylko ty potrafisz być uparta? Chciałem sprawdzić, ile ci zajmie droga do mnie.
- Trochę czekałeś…
- Myślałem, że oszaleję i sam do ciebie pójdę, ale postanowiłem twardo, że nie tym razem. Musisz się, Majka, nauczyć przyznawać do winy. Ja nie będę ci zawsze ustępował.
- Wiem, masz rację. Dogadałam się z Sonią. Przegięłam wtedy i jest mi naprawdę głupio. Tym bardziej, że ona wcale nie chce mi zabrać mojego życia.
- Szybko do tego doszłaś, brawo. Ty sobie ubzdurałaś i się tego trzymałaś. Nie wiem, skąd twoja mała wiara w ludzi…

Ja też nie…
fot. Sandra Czarniecka
~ * ~
Dzisiaj tak krótko i zwięźle, żeby zachować ciągłość wpisów. W końcu doszłam do wniosku, że nie muszę się rozwodzić nad czymś na trzy strony, tylko mogę zasiać ziarno zwątpienia i zostawić Was z tym ;)
Nie zapominajcie wbijać na Insta Inspirejsów ---> [link]
Do następnego :*

sobota, 14 maja 2016

36. Siostry

Wróciłam z Olkiem do akademika i na szczęście nie czekały już na mnie żadne niespodzianki. Nie odzywałam się całą drogę, choć Olek mnie zagadywał i próbował rozśmieszyć. Zbywałam go wzruszeniem ramion.
W pokoju była Monika i opowiedziałam jej całą historię. Wyraziłam swoją niechęć i dałam upust całej złości. Olek siedział koło mnie i słuchał, a gdy skończyłam, zapytał:
- Może trochę przesadzasz?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Słucham?
- Sama pomyśl: może i na początku Sonia obijałaby się z tobą i twoimi znajomymi, ale nie zawsze. Zacznie studiować, pozna nowych ludzi, Mikołaj też i stworzą własną paczkę. Chyba trochę przesadzasz z tą złością.
Jeżeli wcześniej byłam zła, to było to bez porównania z tym, jaką wściekłość czułam teraz.
- Przesadzam? – Powtórzyłam, żeby dobrze zrozumieć.
- Tak myślę, kochanie – powiedział łagodnie. – Sonia ma prawo mieszkać gdzie chce.
- Dlaczego akurat tam, gdzie ja?
- Sama chciałaś być z nią bliżej.
- Ale nie tak blisko!
- To jak? Sama już nie wiesz, czego chcesz! – Trochę już podniósł głos.
- Przeginasz!
- Bo powiedziałem ci prawdę? – Zirytował się.
- Bo ci tłumaczę, o co mi chodzi, a ty nie ogarniasz i jeszcze trzymasz jej stronę! Dziękuję ci za wsparcie!
- Dziękuję ci, kochanie, że mogę mieć swoje zdanie – wstał wściekły. – Może gdybyś spojrzała szerzej niż czubek swojego nosa, zauważyłabyś, że Soni też nie jest łatwo. Zastanów się nad sobą, tak przy okazji urodzin – powiedział to i wyszedł.
Gotowało się we mnie.
- Słyszałaś to? – Dopiero zwróciłam uwagę na Monikę. – Jak on śmiał tak powiedzieć?
- Chyba się z nim zgodzę – powiedziała moja przyjaciółka.
- Ty też przeciwko mnie?
- Nie przeciwko tobie, ale patrząc obiektywnie, Olek ma rację. Soni na pewno nie jest łatwo, a ty, będąc jej siostrą, powinnaś ją wspierać. Mogłaby mieszkać w każdym miejscu, ale chce być bliżej siostry. Postaw się na jej miejscu. Przez kilka lat była zupełnie sama, rodzice jej nie znają, a jedyna siostra, niby chce z nią kontaktu, ale najlepiej na bezpieczną odległość, bo samolubnie nie chce, żeby zniszczyła jej idealny świat. Boże, Majka, nie wiedziałam, że jesteś taką egoistką – westchnęła.
Usłyszeć taką rzecz od najbliższej przyjaciółki, to cios w samo serce. Olek mnie krytykuje, teraz Monika. Nikt nie widzi tego, że to Sonia jest egoistką, bo wpieprza się w moje życie. Ale oczywiście ona wyszła na tą dobrą, bo się pogubiła, bo chce „zacząć od nowa”, a ja jej na to nie pozwalam. Ale nikt nie zastanowi się, dlaczego chce zacząć od nowa! Bo zdradziła faceta, który mieszka koło niej i chce zwyczajnie uciec, jak to Sonia.
- Skoro jestem taka zła, to od razu zaprzyjaźnij się z moją siostrą! Ona jest przecież idealna! – Zarwałam się z łóżka i ruszyłam w stronę drzwi.
- Majka, to nie tak! – Zawołała za mną, ale już zdążyłam trzasnąć drzwiami od pokoju i wybiec z segmentu. Zbiegając ze schodów, rozpłakałam się. Przez szloch dostałam zadyszki i musiałam się zatrzymać na półpiętrze. Jak już się uspokoiłam, znowu zaczęłam biec. Wyleciałam z akademika i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Pierwsza myśl: papierosy. Stokrotka. Pieniądze? Sięgnęłam do kieszeni. Mam! Na szczęście schowałam dwie dychy do kieszeni zamiast do portfela.
Pierwszego papierosa w życiu zapaliłam z Sonią. Po kolejnej kłótni z tatą, Sonia chciała zamanifestować swój bunt i zaczęła palić. Któregoś dnia z nią szłam i mi zaproponowała szluga. Najpierw nie chciałam, ale stwierdziłam, że jednak chcę spróbować. Miałam trzynaście lat. Wtedy mi nie smakowało, chociaż kilka lat później zaczęłam popalać.
Myślałam o tym, paląc pierwszego papierosa z nowo kupionej paczki. Z fazy wściekłości, a potem płaczu, przeszłam do fazy bezsilności. Zaczęłam się nad sobą użalać i przyznawać rację każdemu, kto powiedział na mnie cokolwiek złego. W domu to Sonia była egoistką, a ja ideałem. Cichym ideałem, bo nikt nigdy nie powiedział, że jestem lepsza. Sama to wiedziałam.
Przy drugim papierosie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno Olek z Moniką nie mają racji. Soni jest naprawdę trudno w życiu. W Kwidzynie jest sama, tutaj miałaby i chłopaka, i rodzeństwo, i znajomych w przybliżonym wieku. Nie musiałaby spotykać się z Sąsiadem, prowadziłaby normalne życie, a nie samotną egzystencję. Może i byłam pierwsza w Lublinie, ale nie mam tego miasta na wyłączność. W końcu zaczęłam myśleć jak dorosła osoba.
Wróciłam do pokoju i natychmiast zadzwoniłam do siostry. Poprosiłam ją o spotkanie, już, teraz. Obiecała, że zaraz przyjedzie.
- Możesz przyjechać autobusem?
- Hm… Miki mnie przywiezie – postanowiła.
Kupiłam kilka piw i zabrałam siostrę w ustronne miejsce, gdzie mogłybyśmy porozmawiać i spokojnie się napić.
- Sonia, nie miej mi za złe, że się wściekłam. Ułożyłam sobie życie, a ty chcesz w nie wparować i wywrócić do góry nogami.
- Majka, ale…
- Poczekaj, skończę. Tak myślałam na początku. Jesteś ode mnie starsza, mądrzejsza, ładniejsza, bardziej pewna siebie. Ludzie nie potrafią cię nie słuchać i potrafisz zrealizować wszystko, co sobie zaplanujesz. Jesteś trochę podobna do mojej Moniki i bałam się, że mi ją zabierzesz… Ją i innych znajomych. Bo będziesz nowa, ciekawa, masz barwniejsze życie, niż ja…
- Barwniejsze?! Sorry, Majka, ale nie mogę tego słuchać! Wiesz, jak wygląda moje życie? Powiem ci. Wstaję rano i idę biegać z psem. Kupuję bułkę, wracam do domu i jemy śniadanie. Ja i moje zwierzęta. Idę do pracy. Czasem jestem w pełni usatysfakcjonowana pracą w księgarni, innego dnia mam ochotę uciec z krzykiem. Po pracy jadę na zakupy. Wracam do domu, wychodzę z psem, a potem robię obiadokolację. Wieczorem czytam, oglądam telewizję albo rozmawiam z Mikołajem. Potem znowu idę z psem, kąpię się i czytam. Jak mam wolne to bywają takie dni, że jedyną osobą, z którą rozmawiam przez cały dzień, jest pani w sklepie. Tak wygląda KAŻDY mój dzień. I uważasz, że moje życie jest barwniejsze od twojego? Kiedy ty możesz bez końca opowiadać, co robiłaś przez ostatni tydzień, a ja w trzy minuty opowiedziałam ci całe swoje życie w Kwidzynie. Masz chłopaka, przyjaciółki, ciekawość świata, możliwości i perspektywy, a ja? Całe życie byłaś pupilką rodziców, są z ciebie dumni, kiedy do mnie się teraz nie przyznają. Ty masz wszystko. I uważasz, że po to się przeprowadzam? Żeby ci to zabrać?
W jej oczach pojawiły się łzy, a mi zrobiło się potwornie głupio. Monika miała rację, jestem ostatnią egoistką. Uroiłam sobie, że moja siostra chce mi wszystko zabrać, a ona chce po prostu żyć normalnie. Mi samo się wszystko układało, a ona walczy o przetrwanie.
- Przepraszam – szepnęłam skruszona.
- Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz. Tobie zawsze było łatwiej i nie wiesz, jak to jest być mną. Zdradziłaś faceta, ale uszło ci to na sucho, bo mieszkacie daleko od siebie i nawet go nie widujesz. Ja mam swojego drzwi w drzwi, pracuję u jego przyjaciółki i nijak nie mam się jak od niego uwolnić. Palę się ze wstydu za każdym razem, gdy go widzę. Ale ty nie znasz tego uczucia, bo go nie widujesz. A jak go spotkałaś, to skupiłaś się na tym, czy powiedzieć „dzień dobry” jego rodzicom. Ja mam ochotę zapaść się pod ziemię za każdym razem, gdy widzę jego mamę, nawet z daleka. I w momencie, kiedy ja chcę uciec i zejść z oczu ludziom, których zawiodłam, ty uważasz, że robię to, żeby ci zabrać znajomych. Brawo, Majka. Jesteś mistrzem dedukcji.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak głupio. To było okropne, jestem złym człowiekiem. Nie przyszło mi nawet na myśl, że Sonia chce też ulżyć tym, którzy nie chcą jej widzieć. Nie myśli tak egoistycznie jak ja.
- Przepraszam cię. Nie pomyślałam w ogóle o twoich uczuciach. Skupiłam się na sobie.
- Jeżeli uważasz, że przyjaciele cię zostawią dla mnie, to co to za przyjaciele? Myślisz, że dogadam się lepiej z Moniką, niż ty? Bo ja myślę, że byśmy się zagryzły. Zacznij wierzyć w siebie, Majka, bo to cię gubi.
- Zostaniesz w Lublinie.
- Jeśli tego chcesz. Wynajęliśmy z Mikołajem już stancję i zaplanowaliśmy przeprowadzkę, ale jeśli uznasz, że nie zniesiesz mnie tak blisko – zmienimy plany.
- Nie chcę tego! Chcę, żebyś tu mieszkała! Tęskniłam za tobą i czekałam na ciebie tyle lat. Ostatnio dzieje się ze mną coś niedobrego i nie doceniam tego co mam, tylko chcę więcej, a przez to tracę.
- Masz okazję, żeby to zmienić. Jesteś cudowną osobą i twoi znajomi cię uwielbiają. Twój chłopak jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek, a ty boisz się, że myśli o byłej dziewczynie. Daj spokój, siostra… - uśmiechnęła się w końcu. – Nie zabiorę ci niczego, czego nie będziesz mi chciała dać sama.
- Kocham cię, Sonia.
- Ja ciebie też, Majka. Chociaż jesteś wredna i słuchasz rocka.
- A ty kolekcjonujesz kolorowe trampki i słuchasz One Direction!
- Kolorowe trampki są super! A o One Direction nie będę z tobą dyskutować, bo się nie znasz!

- Sama się nie znasz!
fot. Sandra Czarniecka
na zdjęciu: Sandra i Ewa
~ * ~

Nie ma lepszej motywacji jak świadomość, że się dla kogoś pisze. Po ostatnim komentarzu Justyny od razu usiadłam do pisania kolejnej części. Dyskusja o bohaterach jest taka fajna :P Chcę więcej! Naprawdę się lepiej pisze jak się wie, że ktoś to czyta i wywołuje to u niego jakieś emocje, więc dawajcie znać, że jesteście! Buźka! :*

czwartek, 12 maja 2016

35. Urodziny

Krzysiek zniknął na cały dzień. Nie wiem, czy Olek maczał w tym palce, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Po wspólnym śniadaniu poszliśmy na długi spacer, a potem zrobiliśmy razem obiad. Po posiłku upiekłam ciasto na wieczorną imprezę, a Olek poszedł sprzątać pokój. Gdy wróciła Monika, zrobiła tort i razem nadmuchałyśmy dwadzieścia balonów z karteczkami z życzeniami w środku. Potem się umalowałyśmy, uczesałyśmy i poszłyśmy na imprezę. Tort został u Przemka w lodówce, żebym w odpowiednim momencie mogła się wymknąć, zapalić świeczki i wrócić do pokoju.
Nie było dużo ludzi, bo Olek wielu nie zapraszał. Nasza stała ekipa akademsowa, ze dwóch kolegów z roku, no i oczywiście – Krzysiek. Unikałam go jak ognia, a i on niespecjalnie chciał ze mną gadać.
Po jakiś dwóch godzinach poszłam po tort do chłopaków. Monika mi pomogła i zapaliła świeczki. Weszłyśmy ze „Sto lat” na ustach, po czym wszyscy do nas dołączyli i darliśmy się na pół akademika. Szczęśliwy Olek zdmuchnął świeczki i pokroił tort.
Po dwudziestej drugiej musieliśmy już iść, więc przenieśliśmy imprezę w nasze stałe miejsce w plenerze. Mój chłopak nie odstępował mnie na krok, a w którymś momencie zaprowadził mnie pod drzewo, przy którym pierwszy raz o mało nie zdradziliśmy naszych ówczesnych „połówek”. Przyparł mnie do drzewa i zaczął namiętnie całować.
- To moje najlepsze urodziny w życiu – powiedział w końcu.
- Cieszę się.
- Dziękuję ci za wszystko – pocałował mnie znowu.
- Nie ma za co, kochanie. Jesteś tego wart. Pomyślałeś życzenie przy zdmuchiwaniu świeczek?
- Yhm – mruknął. – Tylko ty je możesz spełnić.
Spojrzałam na niego zaintrygowana.
- Chciałbym, – wyszeptał mi prosto do ucha – żebyś się ze mną kochała.
Zamurowało mnie. W każdym związku prędzej, czy później się ten temat pojawia. Przyznam szczerze, że od jakiegoś czasu też o tym myślałam. Rozmawiałam nawet z Moniką o tym, ale ona, przez swoje przykre doświadczenia z liceum, chce jeszcze poczekać.
- Skoro Dorian nie może być pierwszym, to chcę, żeby był ostatnim – powtarza.
Olek byłby moim pierwszym. Ja zapewne jego nie i to mnie zawsze trochę dołuje. Jak bumerang powraca mi do głowy temat Natalii, która była jego „pierwszą”.
- Nieważne, że nie będziesz pierwsza, głupolu – mówi z kolei moja siostra. – Liczy się wasza przyszłość, nie przeszłość.
Ale Sonia akurat nie jest dla mnie autorytetem w sprawach miłosnych, wszyscy wiedzą, dlaczego. Choć jej tego nie powiem.
Olkowi odpowiedziałam tylko „ja z tobą też” i znowu zaczęliśmy się namiętnie całować. Nie podzieliłam się z nim żadną z moich wątpliwości. Zresztą i tak na razie nie mamy gdzie, więc temat sam przycichł (na razie).

Następnego dnia zaczęły się Juwenalia – najlepszy czas w roku akademickim. Miałam nadzieję, że to będą moje najlepsze Juwenalia, bo w końcu z własną paczką. W zeszłym roku „przyklejałam się” do jakiś grup znajomych, w tym to do mojej grupy się „przyklejali”. Ja, Olek, Monika, Dorian, Julek, Mikołaj, Mateusz, Kaśka (nowa dziewczyna Julka) i Olka (jej przyjaciółka) – to nasza stała ekipa na koncerty. Razem piliśmy przed, razem chwiejnym (lub nie) krokiem docieraliśmy na Tereny Zielone Politechniki, bawiliśmy się (zawsze świetnie) i wracaliśmy – zawsze pieszo i ponad godzinę. Poranki były zazwyczaj ciężkie i bolesne, zbierałyśmy się do życia z Moniką dopiero koło południa. Wiedziałyśmy, żeby zostawić nieobecności na zajęciach na ten czas. Czwartek i piątek zrobiłyśmy sobie wolne i dochodziłyśmy do siebie. Blondynka się w końcu wyluzowała, piła razem z nami i szalała na koncertach, jak nigdy.
Najlepszym dniem dla mnie i dla Olka, jeśli chodzi o koncerty, był czwartek – grała Phedora, Akurat, Dżem i LemON. Na Phedorze byliśmy już trzeci raz, ale jak zawsze było świetnie! Z Akurat nie mogłam napatrzeć się na gitarzystę i wokalistę, który w czarnej bluzce, dziurawych dżinsowych spodniach i z idealnym zarostem, reprezentował dla mnie ideał faceta na scenie. Nie umiem tego wytłumaczyć, o co mi dokładnie chodzi, ale gość, choć starszy ode mnie starszy pewnie ze dwa razy, wyglądał nie-sa-mo-wi-cie!
Na Dżemie, Olek mnie ciągle mocno obejmował i śpiewał do ucha wszystkie piosenki. Szczególnie mnie ujęło „Do kołyski” w jego wykonaniu. Zamknęłam oczy i całkowicie odpłynęłam. To, z jakim przejęciem śpiewał, i z jaką mocą mnie przytulał, dawało mi cały obraz na jego uczucie do mnie. Wiedziałam, że nie liczy się żadna Natalia, ani inna. Ja jestem „tą jedyną” i koniec, kropka.
Z kolei w sobotę wypadały moje urodziny. Z wczorajszego koncertu wróciliśmy dosyć wcześnie, zatem w sobotni poranek byłam bardziej do życia niż w inne dni. Obudził mnie telefon od Pawła, który wylewnie składał mi milion życzeń, głównie takich pierdół jak: „fajnego chomika”, albo „piątki w totka, żebyś nie zgłupiała z bogactwa”. W zeszłym tygodniu miał maturę i w końcu miałam okazję porozmawiać z nim jak mu poszło. Mówił, że jest dobrej myśli. Ponadto dowiedziałam się, że bierze udział w rekrutacji na Politechnikę Lubelską.
- Wow, myślałam, że do Warszawy pójdziesz! Ale bardzo się cieszę!
- Gorzej z tym, że Kaja nie chce wyjeżdżać.
Kaja to dziewczyna mojego brata. Są razem od pierwszej liceum i na początku wydawało się, że będą ze sobą zawsze. Im dłużej ze sobą chodzą, tym bardziej mam wrażenie, że się ze sobą męczą. Przynajmniej ona sprawia takie wrażenie. Mój brat był bardzo w niej zakochany, a teraz… teraz chyba popadli w rutynę, albo powoli dochodzą do wniosku, że to nie jest to.
- I co masz zamiar zrobić?
- Nie zrezygnuję dla niej z tego, co chcę robić – powiedział stanowczo. – Zresztą mam wrażenie, że to już niedługo potrwa.
- Co niedługo potrwa?
- Nasz związek. Chyba oboje wyrośliśmy z tego. Co zrobisz, nic nie zrobisz. Jedne uczucia trwają wiecznie, inne się wypalają. Weź na przykład naszych rodziców. Że oni się jeszcze nie rozwiedli, to ja ich podziwiam.
- To nie jest taka prosta sprawa. Mieli trójkę dzieci do wychowania. Chciałbyś, żebyśmy byli podzieleni między dwa domy?
- Jak myślisz, co z nimi będzie jak się wyprowadzę?
- Nie mam pojęcia, słońce.
- Być może dopiero teraz zobaczą, że łączyły ich tylko dzieci?
- Może…
- W każdym razie życzę ci, żebyś z tym swoim Olkiem stworzyła prawdziwy, stały związek.
Mój brat nie zawsze taki był. Całe życie miałam syndrom „środkowego dziecka”, na które najmniej się zwraca uwagę. Tym bardziej, że Sonia, z racji buntów i „bycie złym przykładem dla młodszego rodzeństwa”, i Paweł, który jest chłopakiem i lubił mieć przypały w szkole, trzymali się razem. Sonia była wiecznie na mnie obrażona, że nie zgarniam takich przypałów jak ona. Jak byliśmy mali, ciągle buntowała Pawła przeciwko mnie. Potem sam doszedł do wniosku, że to nie moja wina, ale zawsze miałam wrażenie, że to Sonia jest jego ulubioną siostrą. Stąd zdziwiły mnie jego szczerze życzenia.
Dzień moich dwudziestych pierwszych urodzin był pełen niespodzianek. Sam tata pofatygował się i zadzwonił do mnie z życzeniami oraz przesłał „przelew extra” na wymarzone buty (a chodziło o czarne conversy). Mama ubolewała, jaka to jej córeczka jest już duża i pamięta jak przyszłam na świat. Monika zrobiła mi śniadanie i dała w prezencie brązową torbę, którą sobie upatrzyłam jak byłam z nią w sklepie. Potem wpadł Olek i porwał mnie na spacer. Jak zawsze usiedliśmy na „naszej” ławce i wtedy mój chłopak zaczął swój monolog:
- Majka, wiesz, że jesteś najlepszym, co mnie spotkało na tych studiach. Dzień twoich urodzin to wyjątkowy dzień, dlatego, że te dwadzieścia jeden lat temu przyszła na świat tak wspaniała osoba, że wszyscy powinni pić i świętować z tego powodu. Nie tylko twoi rodzice, którzy są z ciebie na pewno bardzo dumni, ale wszyscy, z którymi rozmawiasz i im pomagasz. Którym poświęcasz swoją uwagę i podajesz im swoje dobre serduszko na tacy. To wielkie szczęście mieć cię przy sobie, nawet nie wiesz, jaki jestem za to wdzięczny. – Zawstydziłam się tak bardzo, że z rumieńcem na policzkach spuściłam wzrok. – Kocham cię, myszko ty moja i życzę ci, żeby ludzie doceniali to, jaka jesteś cudowna. Żebyś miała jak najmniej trosk, a jeśli już będą, to niech nie trwają długo. Życzę ci jeszcze spełnienia marzeń i zrealizowania planów i postanowień. Wszystkiego najlepszego – wyjął z kieszeni małe pudełeczko i mi je podał.
Serce mi chyba na chwilę stanęło. Pierwsza (przerażająca) myśl: chce mi się oświadczyć! Tysiąc myśli nagle mi się przewinęło przez głowę. „Nie, jest za wcześnie”, „przecież nawet razem nie mieszkamy”, „to nie może być prawda”!
- To nie jest pierścionek zaręczynowy – zaśmiał się. Chyba po mojej minie domyślił się, co pomyślałam. – Na ten będziesz musiała jeszcze poczekać.
- Wiem, że nie zaręczynowy – prychnęłam, ale kamień spadł mi z serca.
Otworzyłam pudełeczko i moim oczom ukazał się śliczny, srebrny pierścionek ze skromnym oczkiem. Był delikatny, mały – po prostu idealny. Natychmiast rzuciłam się Olkowi na szyję, a potem pocałowałam mocno.
- Kocham cię! Dziękuję ci bardzo, to najpiękniejsze życzenia i najpiękniejszy prezent ever – powiedziałam mu do ucha. – Jesteś cudowny!
- Nie tak cudowny jak ty.
Zaśmiałam się i odsunęłam od niego.
- Tyle miłości – mruknęłam, czekając, aż dokończy nasze powiedzenie.
- Do porzygu – odpowiedział i pocałował mnie ostatni raz.
Oczywiste jest, że w urodziny muszą być miłe rzeczy i te mniej miłe, po których zastanawiamy się, dlaczego akurat w urodziny muszą się przydarzyć. Po spacerze z Olkiem w pokoju czekała na mnie kolejna niespodzianka.
- Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko!
Tak, Sonia we własnej osobie mnie nawiedziła ze swoim chłopakiem. Gdy tylko weszłam do pokoju, zerwała się z łóżka i rzuciła mi na szyję.
- Co ty tu robisz? – Również ją objęłam.
- Pomyślałam, że twoje urodziny to najlepszy dzień na odwiedziny. Ostatnio je spędzałyśmy razem trzy lata temu!
Faktycznie, potem Sonia już wyjechała i ani moich, ani jej urodzin (które są dwa tygodnie po moich) nie spędzałyśmy razem.
- Gdzie się zatrzymaliście? – Zapytałam, gdy już się ode mnie odkleiła, ale mnie zignorowała i doskoczyła do łóżka, z którego chwyciła kolorową torebkę prezentową.
- Sto lat! – Krzyknęła znowu i dała mi prezent.
Mikołaj też wstał z łóżka i mnie objął na przywitanie oraz życzył wszystkiego najlepszego, po czym objął Sonię i patrzyli jak wyciągam prezent z torby. Dostałam czarną koszulkę z logo The Rolling Stones i kubek z naszym zdjęciem jeszcze z przedszkola.
- Nie mogłaś wybrać bardziej przypałowego? – Zażartowałam.
- Mogłam wziąć to, na którym stoimy golusieńkie przy basenie u babci. Pamiętasz je?
- Wolałabym nie. Dziękuję ci bardzo – uścisnęłam ją jeszcze raz. – Napijecie się czegoś?
- Monika już nas poczęstowała, teraz porywamy was na miasto! Oprowadzicie nas trochę, skoczymy na jakiś obiad. Co wy na to?
- Wyczuwam kombinację, ale ok – mrugnęłam do Moniki i sięgnęłam po torbę. – Możemy iść.
Łaziliśmy po Krakowskim Przedmieściu i Starym Mieście. Poszliśmy na przepyszne lody do Bosko i obiad do Sielsko Anielsko. Sonia stawiała, co sprawiło, że mi i Olkowi było głupio, ale zbagatelizowała to. Wiedziałam, że coś się kroi… Czułam to od samego początku, jak tylko się zjawiła.
- Majka, muszę ci coś powiedzieć – ogłosiła w końcu.
- Tak myślałam – wypaliłam. – Słucham cię uważnie.
- Przeprowadzamy się z Mikołajem do Lublina – spojrzała radośnie na swojego chłopaka i złapała go za rękę.
Mnie w tym momencie zamurowało. Olek z kolei ścisnął pocieszająco moją dłoń. To właśnie była ta niemiła rzecz, która musi wystąpić w każde urodziny. Tylko akurat ta była chyba najbardziej niemiła ze wszystkich, jakie pamiętam. Nie chodzi o to, że nie lubię mojej siostry, czy coś. Nie jestem też o nią zazdrosna i chcę jej szczęścia. Ale dlaczego w MOIM Lublinie?
Z Sonią jest tak, że zawsze musi być w centrum uwagi. Wszyscy muszą ją podziwiać i musi być zawsze najlepsza. Kocham ją, ale Lublin to była moja ostoja, mój dom. Przeprowadzka Pawła mnie cieszy, ale z Sonią już widzę jak będzie. Zabierze mi wszystkich znajomych, wszyscy będą się nią zachwycali i będzie och i ach. A ja pójdę w cień.
- To jeszcze nie wszystko.
Cudownie…
- Mamy też zamiar pójść na studia. Ja na edytorstwo, a Mikołaj na matematykę.
Teraz to już w ogóle mnie zmroziło.
- Na… moje edytorstwo? – Wydukałam.
- Tak! Tak zachwalałaś ten kierunek, że też chcę spróbować. Najwyżej postudiuję rok i zrezygnuję.
Cała Sonia. Ona może sobie upierdolić, że chce studiować i będzie to robić, a jak jej się znudzi, to zrezygnuje. Może się przeprowadzać, kiedy jej się zachce i przyjechać i spierdolić mi mój idealnie ułożony świat. Nie mogłam dłużej tego słuchać.
- Przepraszam, muszę się przewietrzyć – wstałam z krzesła i wyszłam, nie reagując na zawołania.
Wypadłam na rynek i skręciłam w pierwszą lepszą alejkę. Zawsze mam w torbie papierosa na czarną godzinę. Ta godzina właśnie nadeszła. Zaciągnęłam się mocno i poczułam jak dym wypełnia moje płuca. W tej chwili stanął koło mnie Olek.
- Misia, co jest?
- Zawsze tak było, kurwa, i zawsze będzie! Zawsze zgarniała wszystko co najlepsze i nie mogła przeżyć tego, że ja mam coś lepszego! Znudziło jej się jej nudne i bezbarwne życie, więc postanowiła przyjechać i spierdolić mi moje. Wiesz, jak teraz będzie? Będę musiała ją wszystkim przedstawić i wszyscy będą ją wznosić ponad niebiosa, bo będzie taka super miła i doskonała! Kurwa mać! – Zaklęłam głośno, aż jakiś pan spojrzał na mnie z niesmakiem. Gówno mnie to obchodziło w tym momencie.
- Kochanie, nie będzie tak! – Przytulił mnie do piersi. – To ciebie wszyscy kochamy i nikt nam ciebie nie zastąpi.
- Ale nawet na ten sam kierunek musi iść? We wszystkim musi udowadniać, że jest lepsza?!
- Postąpiła nie fair, to prawda – ścisnął mnie mocniej, ale wyswobodziłam się z jego ramion, żeby znowu się zaciągnąć papierosem.
Wtedy przyszedł do mnie SMS. Spojrzałam na ekran telefonu. Sonia.
- Odczytaj – dałam Olkowi telefon. – Przeczytaj na głos tylko wtedy, jeśli powie, że to był żart i zostaje w Kwidzynie.
Olek przeczytał najpierw w myślach, a potem na głos:
- „Kochana, myślałam, że się ucieszysz, że znowu będziemy mieszkać blisko siebie. Nie chcę Ci zabierać Twojego życia, jeśli o to się obawiasz. Chciałam zacząć z Mikołajem w nowym miejscu, ale zrozumiem, jeśli nie będziesz mnie tu chciała. Byłaś w Lublinie pierwsza. Przepraszam.”
- I widzisz? Teraz będzie na mnie! Że to ja jej tu nie chcę!
- Misia, wcale nie. Odpisać jej?

- Napisz, że muszę to sobie przemyśleć i żeby mi dała trochę czasu. Nie chce mi się z nią teraz gadać. Zepsuła mi urodziny. Cała Sonia.
fot. foter.com
~ * ~
Halo, halo! Czy ktoś mnie tu jeszcze czyta? :) Wiem, że nie piszę zbyt często, ale nikt nie komentuje, nie pisze już do mnie :( Chciałabym wiedzieć, czy Wam się podoba, czy ze mną jesteście...
Jeszcze w tym tygodniu ukaże się następna część. Trzymajcie się! :) :*