poniedziałek, 3 października 2016

...

Kochani, musimy się rozstać... Wiem, takie BUM w pierwszym zdaniu, ale tak jest najlepiej. Bez owijania w bawełnę. Zaczął się nowy rok akademicki, ja mam mnóstwo pracy i naprawdę nie mam kiedy pisać. To nie zawsze jest tak, że jak się chce, to można. Musiałabym zawalić inną rzecz, a nie mogę tego zrobić. Nie mogę rzucić Koła Edytorów, bo jestem jego prezesem i ode mnie zależy, czy odbędą się warsztaty w Kazimierzu. Nie mogę rzucić ani jednej, ani drugiej pracy, bo nie będę się miała z czego utrzymać. Nie mogę też zaniedbywać uczelni, bo czeka mnie licencjat. Nie mogę zrezygnować z portalu, bo to jest to, co chcę robić, być może przez resztę życia. Nie mogę gonić za marzeniami, bo może to mieć fatalne skutki.
Mam wiele pomysłów, które chciałabym zrealizować, ale nie mam na to czasu. Przecież muszę też kiedyś spać, spotkać się z przyjaciółmi czy chłopakiem. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Być może jeszcze kiedyś tu wrócę. Ale nie chcę, żebyście się zawodzili, wchodząc tutaj i nie widząc nowości. A może kiedyś zobaczycie moje nazwisko na półkach w Empiku? Kto wie... Na tę chwilę muszę z czegoś zrezygnować... A blog jest najprostszą rzeczą...

Dziękuję Wam za ten ostatni rok. Dziękuję za każdą wiadomość, każdy komentarz i wyświetlenie. Dziękuję, że mnie czytaliście, bo dzięki Wam to, co robię, miało sens. To nie jest tak, że się wypaliłam. Mogłabym pisać, ale zwyczajnie nie mam kiedy. Nie chcę wstawiać postu raz na miesiąc. Jeśli już bym miała się tym zająć to na 100%. Nie jak już mi się nudzi i w ostateczności mogę coś nabazgrać.

Jest mi przykro, że muszę się rozstać z Inspirejsami... Towarzyszyli mi przez ostatni rok niemal bez ustanku. Ale teraz każdy musi iść w swoją własną drogę...

czwartek, 15 września 2016

45. Marzenia

Mam marzenie. I co z tego? Każdy jakieś ma. Ale różnica między mną a innymi jest taka, że ja ze swoim marzeniem nic nie robię.
Wakacje z Sonią uświadomiły mi, jak ważne jest dążenie do spełnienia swoich marzeń. Nie muszę od razu lecieć w kosmos, ale zaczynając od tych małych, przez coraz większe aż do tych największych. Bo z marzeniami jest jak z pracą nad sobą trzeba powoli, małymi kroczkami, aż osiągniemy cel.
Marzeniem mojej siostry było fotografowanie. Dlatego pierwszą rzeczą po przeprowadzce i uporanie się ze sprawami spadkowymi było kupienie lustrzanki. Robiła zdjęcia wszędzie – w domu, na spacerze z psem, przypadkowym klientom. Efekt? Dziś Sonia ma za sobą parę sesji ślubnych, jej Instagrama obserwuje dobre kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a ostatnio dostała propozycję zrobienia zdjęć do książki kucharskiej. A zaczynała od fotografowania swoich zwierzątek.
Sonia nieustannie mnie inspiruje i motywuje do jakiegokolwiek działania. Tylko ja mam taki cholernie trudny charakter i zamiast działać – narzekam.
- Kopnę cię kiedyś w dupę tak, że się nie pozbierasz! – Krzyknęła, gdy zwierzyłam jej się po raz kolejny z tego, jak bardzo zazdroszczę Monice, że znowu była w Paryżu.
- Ale ja nie mam tyle hajsu co ona i rodziców, którzy mi dadzą ot tak na wyjazd!
- Ja też nie mam! A jakoś dążę do spełnienia swoich marzeń!
- Ty miałaś spadek po babci.
- Ty też go masz. Ale nie dam Ci go teraz.
- No właśnie! Ty mogłaś sobie wydać na co chcesz!
Nastąpił brzdęk rzuconego o blat noża.
- Majka, nie zachowuj się jak rozkapryszona nastolatka! Ile razy Ci tłumaczyłam, że jeśli ja mam Twoje pieniądze, to dam Ci w takiej chwili, którą uważam za słuszną?!
- No to nie dziw się, że narzekam na brak kasy!!!
- Koniec tematu – ucięła i wróciła do krojenia papryki na leczo.
- W takim razie co twoim zdaniem powinnam zrobić?
Sonia westchnęła ciężko, odłożyła nóż i spojrzała w sufit.
- Za co? – Zapytała jakby kogoś na górze i wyszła z kuchni.
Gdy wróciła, położyła przede mną kilka kolorowych kartek papieru i długopis.
- Masz i pisz.
- Co?
- Twoje marzenia. Wszystkie. Małe, duże, realne, nierealne. Pisz. Tylko je ponumeruj.
Siostra wróciła do krojenia, a ja w milczeniu pisałam. Pisałam… I pisałam… Wyszło mi dwadzieścia jeden pozycji. Po skończonej pracy podałam Soni kartkę, a ta bez słowa przeleciała wzrokiem moją listę.
- Świetnie. A teraz na drugiej kartce punkt po punkcie wypiszesz rzeczy, które możesz zrobić, żeby te marzenia spełnić. Na moje oko nie ma tu rzeczy niemożliwych.
- Ale…
- Nie dyskutuj, proszę cię. Już mi dzisiaj dość nerwów napsułaś.
Zamilkłam. Z Sonią nie było dyskusji jak się wkurzy. Więc zaczęłam tworzyć listę rzeczy, które muszę zrobić, żeby spełnić swoje marzenia. Wspomagałam się Internetem i doszłam do ciekawych wniosków: wystarczy trochę pomyśleć, pokombinować, żeby znaleźć banalne niekiedy rozwiązania. Po zakończeniu ponownie dałam kartki Soni, a ona je przejrzała. Podopisywała coś, coś wykreśliła, ale była ze mnie zadowolona.
- Jak chcesz to potrafisz. Leczo gotowe – oddała mi kartki i zajęła się nakładaniem obiadu.
 - A moje marzenia?
- Nie można robić wielkich planów na pusty żołądek.
„Wielkich planów” doczekałam się dopiero na drugi dzień. Sonia musiała sobie wszystko poukładać, posprawdzać pewne rzeczy w necie i przy śniadaniu podała mi nowiuśki notes, w którym powklejała moje notatki, porobiła swoje, a na wolnych kartkach kazała mi zapisywać drogę do spełnienia marzenia i odhaczać zaliczone punkty.
- Mi jest o wiele lepiej jak materializuję sobie życzenia na kartce. Mam wtedy do nich dostęp cały czas i przypominam sobie zawsze, gdy tego potrzebuję.
Do tego dała mi jeszcze jeden prezent. Słoik z naklejką „Paris” i kilka drobniaków w środku.
- Postaw w widocznym miejscu, zrób zdjęcie i ustaw na tapetę. Za każdym razem, gdy będziesz chciała kupić kolejnego batona, spójrz na zdjęcie i te złoty pięćdziesiąt wrzuć potem do słoika. Lepiej zbierać kilka lat po trochę, ale uzbierać, niż rozłożyć ręce i czekać na cud.
Mam cudowną siostrę. Jeśli kiedykolwiek w to wątpiłam, teraz wiem już na pewno.
Zafascynowana przeglądałam w pokoju mój nowy notatnik. Notatki mojej siostry były momentami tak precyzyjne, że realizując punkt po punkcie na pewno osiągnę wszystkie cele! Np. przy wydaniu książki poradziła mi najpierw zapisanie się na kurs kreatywnego pisania. „W Lublinie masz dużo więcej możliwości niż w Żyrardowie” – dopisała. Na „bajkowy ślub” kazała mi poczekać, ale obiecała, że pomoże mi go uczynić najpiękniejszym na świecie. Natomiast przy locie ze spadochronem napisała – „uzbieraj na Paryż, to Ci go sprezentuję”. Mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu! Czułam w sobie tyle motywacji! Jak nigdy! Do głowy przychodziły mi kolejne pomysły i dopisywałam je kolorowymi długopisami, ozdabiałam kwiatkami i dziwnymi ornamentami. Wszystko to wydawało mi się takie piękne, takie realne.

Cóż, czasem potrzeba odpowiedniej osoby, która wskaże nam właściwą drogę do sukcesu.

niedziela, 11 września 2016

44. Wesele

Od czego to ja chciałam zacząć…? Od początku. Czyli od wesela siostry Olka.
Odbyło się ono w ostatnią sobotę czerwca. Pogoda była wyjątkowo piękna. Przyjechaliśmy do Skierniewic w piątek. Zostałam przyjęta bardzo ciepło, jak zawsze z resztą. Gabrysia zaprosiła mnie nawet na swój wieczór panieński, który odbywał się w domu jej przyjaciółki (i świadkowej przy okazji). Na początku czułam się trochę dziko, bo wszystkie dziewczyny były ode mnie co najmniej pięć lat starsze, niektóre już miały swoje rodziny, a nawet dzieci. Ja nawet na temat stałych związków nie miałam wiele do powiedzenia… Ale znalazłyśmy wspólne tematy, dziewczyny bardzo się zainteresowały moim kierunkiem studiów i szybko się rozluźniłam. Nie było striptizera, limuzyny ani wodospadu alkoholu, ale bawiłyśmy się świetnie! Zrobiłyśmy sobie karaoke, maseczki pielęgnacyjne i paznokcie hybrydowe. Wieczór uważam za udany.
Następnego dnia w całym domu czuć było atmosferę przejęcia i podniecenia. Mama Olka nieustannie krzątała się po domu i krzyczała na wszystkich. Tata siedział sobie spokojnie przed telewizorem i popijał sok, a my z Olkiem mu towarzyszyliśmy. Monika nauczyła mnie robić sobie loki z prostownicy, więc nie potrzebowałam fryzjerki, a makijaż obiecała mi jedna z przyjaciółek Gabi – Asia. Mogłam więc spokojnie oglądać powtórki z meczów Euro.
Ale najspokojniejsza ze wszystkich była Gabi. Cały czas się śmiała, nuciła pod nosem i nie widać było po niej ani krzty nerwów.
- Jak tam nastrój? – Zagadnęłam ją, gdy wyszła na taras.
- Cudownie. Z jednej strony nie mogę się doczekać, z drugiej będzie mi szkoda, bo fajne były te wszystkie przygotowania.
- Wszystko kiedyś przemija. Będziecie mięli piękne wspomnienia.
- Oj tak – westchnęła. – Całe życie przed nami…
- A nie masz żadnych przedślubnych wątpliwości? Podobno każda panna młoda je ma.
- Wątpliwości? W życiu! Gdzie ja znajdę lepszego faceta?
- Zazdroszczę ci tej pewności i spokoju.
- Nie jesteś pewna Olka?
- Nie! Nie o to chodzi! – Spojrzałam przez okno na mojego faceta. – Ja z natury się wszystkim przejmuję i ciągle nachodzą mnie dziwne myśli. Boję się ciągle, że go stracę…
- Nie możesz żyć w ciągłym strachu, bo wykraczesz! – Położyła mi dłoń na ramieniu. – Życie jest zbyt piękne, żeby się ciągle bać. Ja rozumiem, że nie chcesz stracić, tego co masz, ale jeśli tak by się stało, to znaczy, że to wcale nie było twoje. Pogmatwane, ale taka prawda – zaśmiała się.
- Mówisz jak moja siostra.
- Mądrą masz siostrę – puściła do mnie oko.
- Dziewczynki, Asia przyszła – zawołała mama Olka.
- Już idziemy! – Krzyknęła do niej, a do mnie powiedziała – nie bój się żyć – i wyszła z tarasu.
Oparłam się o barierkę i spojrzałam w dal. Ma rację. Ma całkowitą rację.
- O czym plotkowałyście?
Aż podskoczyłam.
- Olek!
- Przepraszam! – Objął mnie od tyłu. – To o czym?
- O tym jak bardzo cię kocham.
- Nie może być!
- A jednak.
Cmoknął mnie w kark, aż przeszły mnie ciarki.
- Ja ciebie bardziej.

Ślub był piękny. Aż łza mi się w oku zakręciła. Państwo młodzi wyglądali na takich zdecydowanych, takich w sobie zakochanych… Było dużo gości, składanie życzeń bardzo długo trwało, więc pojechaliśmy z rodzicami młodych na salę. Wszystko wyglądało przepięknie! Gabrysia wymyśliła cały wystrój i wszystko było po jej myśli. Stoły pełne stokrotek, fotobudka i księga pamiątkowa, zespół ubrany na niebiesko… Mogłaby śmiało zostać wedding plannerem.
- Teraz czekamy na wasz ślub – zaśmiała się, gdy jej powiedziałam, że też bym tak chciała.
- Najpierw drugą bliźniaczkę wydaj za mąż, potem się martw o mnie – powiedział jej Olek.
W takich dniach jak ten nachodzi mnie zawsze refleksja à propos mojego ślubu. Chyba każdy tak ma… Po pierwsze, kiedy będę gotowa, i czy w ogóle.  Czy to będzie Olek, czy ktoś inny? Czy wszystko pójdzie po mojej myśli? Czy faktycznie zostanę z tym kimś do śmierci? Tyle teraz rozwodów… Ludzie rozstają się ot tak, bo coś przygasło albo pojawia się ktoś inny. Nigdy nie zapomnę słów Pawła, który po aferze Soni z Mikołajami powiedział: „jeśli ktoś zrobił to raz, zrobi i drugi”. Ja zdradziłam Michała z Olkiem… Czy będzie mnie stać na wierność do końca życia…?
- O czym tak myślisz? – Zagadnął mnie Olek. – Masz taką nieobecną minę. Wszystko ok?
- Tak, nie martw się. Czasem mnie nachodzą takie głupie myśli…
- Jak głupie?
- Bardzo głupie. Tak głupie, że szkoda czasu, żeby o nich gadać.
- Czyli myśleć też. Chodź, zatańczymy.
Dwa momenty z wesela zapamiętam do końca życia. Jak Olek śpiewał mi „Kochana, wierzę w miłość” zespołu Akcent i jak mi wciąż szeptał do ucha „kocham cię” podczas krojenia tortu. Dlaczego ja mam takie durne wątpliwości, jak czuję, że ten facet to TEN?! Dlaczego ja się ciągle boję, że go stracę, jak na pierwszy rzut oka widać, że jest we mnie szaleńczo zakochany? Przez ten strach tracę tyle życia i zdrowia…
Dopiero potem dowiedziałam się, skąd wziął się tekst Gabi „nie bój się żyć”. Z filmu „Zanim się pojawiłeś”. Przeczytałam książkę zaraz po obejrzeniu filmu i na koniec zacytuję Wam piękny fragment, który warto przypominać sobie co i rusz:


Człowiek ma tylko jedno życie. I właściwie ma
obowiązek wykorzystać je najlepiej, jak się da.

wtorek, 6 września 2016

43. Powroty małe i duże

Gdy kogoś długo nie widzimy czasem nie wiadomo, co mu opowiadać.  Pewne sprawy są przedawnione, inne nie są tak istotne, żeby w ogóle o nich wspominać. Opowiadać chronologicznie, czy od najważniejszej do najmniej ważnej sprawy?
Taki problem mam teraz, gdy muszę skrócić dwa miesiące mojego życia. Opowieść podzielę na kilka części, bo każda jest dosyć długa.

Ostatnie, co słyszeliście to to, że mieszkam z Sonią i Mikołajem, pracuję jako niania i przeżyłam swój „pierwszy raz” z Olkiem. Nie zmieniło się nic. Nadal dzielę przytulne mieszkanko przy ul. Chrobrego z siostrą. Mieszka nam się dobrze, dogadujemy się w kwestiach sprzątania i zakupów. Postanowiłam jednak się nie wyprowadzać. Nie spotkało się to z aprobatą Moniki, ale postanowiłam. Mam swój pokój, spokojne osiedle, wracam kiedy mi się podoba i Olek może u mnie spać. Czego chcieć więcej? No tak, pieniędzy. Oczywiście mój tata nie będzie mi dawał kasy.
- Skoro chcesz takich luksusów, to sobie zarób na nie sama – i było koniec dyskusji.
Tak? To sobie zarobię. Zrobiła się z tego taka awantura, że od miesiąca z nim nie gadam. Mama dzwoni tylko jak nie ma go w domu. I niech tak będzie.
- Widzi, że robisz się podobna do mnie. Zawsze mu przeszkadzało, że mam inne zdanie i tego nie cierpiał najbardziej – podsumowała Sonia.
Jestem dorosła i mam własny rozum. Jeśli nie chce mnie wspomóc, to nie.

W pracy też w porządku. Dzieciaki nie sprawiają dużych problemów, wspólnie się bawimy, jeździmy na rowerach, a małą Julkę nauczyłam jeździć na rolkach.  Pod koniec sierpnia dostałam trzy tygodnie wolnego, więc pojechałam z Sonią na Pomorze i potem z przyjaciółmi nad jezioro. Ale o wyjazdach później.

Z Olkiem nadal się bardzo kochamy, jesteśmy szczęśliwi i nawet nasze rzadkie spotkania nie przeszkadzają. Dzwonimy do siebie, trochę piszemy. Nie bez ustanku, ale tak raz dziennie po parę SMS-ów. Minęła nam potrzeba kontaktu 24 godziny na dobę i opowiadanie o każdym kroku. I tak jest dobrze.

Przy siostrze rozwijam swoją pasję kulinarną. Zrobiłyśmy mnóstwo ogórków w słoikach, paprykę, cukinię, dżemy. Jak Sonia mieszkała sama to eksperymentowała, choćby z nudów. Teraz mnóstwo się przy niej uczę.


W skrócie to będzie wszystko. O reszcie później.

~ * ~
Czy słowo "przepraszam" wystarczy, żebyście mi wybaczyli dwumiesięczną przerwę? Mam nadzieję... Zabierałam się tyle razy do pisania, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy... Czasami nawet miałam myśli, żeby to rzucić, skoro nie potrafię znaleźć w sobie siły i czegoś wyskrobać. Ale postanowiłam się nie poddawać i spiąć tyłek!
Przygotowałam nowy wygląd bloga. Jak się podoba? Jest o tyle praktyczniejszy, że widać posty bez zdjęć i nie muszę wstawiać byle czego, oby się tylko wyświetlał post.
Nie umiem powiedzieć, kiedy następny post, bo teraz równocześnie z pracą robię praktyki i nie jest to łatwe pogodzić z wolnym czasem. Ale w wolnych chwilach na pewno jakiś rozdzialik skleję, żebyście na nowo tu wchodzili i czytali! :)
Buźka :*

wtorek, 28 czerwca 2016

42. Wcale nie chcę dorastać...

Każdy chce szybko dorosnąć. Młodzi ludzie myślą, że wtedy dopiero zaczyna się „prawdziwe” życie. Można późno wracać do domu (nie zawsze), robić co chce (niekoniecznie) i rodzice nie rozkazują (ta, na pewno). Tak to sobie wyobrażałam mając kilka, a potem -naście lat. Po osiemnastce nic się nie zmieniło, nadal byłam krótko trzymana. Dopiero na studiach pępowina się przecięła.
Studia są takim pięknym okresem przejściowym, niby już się decyduje o sobie, ale w każdej chwili można wrócić do domu i poczuć się znowu dzieckiem. To jest i dobre, i złe. Dobre, bo można na chwilę wziąć „urlop od życia”. Złe, bo w prawdziwym dorosłym życiu tego „urlopu” nie ma. Rachunki same się nie zapłacą, lodówka nie zapełni i kasa nie zarobi. Na początku studiów rozmawiałam z Pawłem i dziwił się, na co ja wydaję tyle pieniędzy.  Zapytałam go, co robi, gdy jest głodny.
- Idę coś zjeść – odpowiedział mi.
- Ale bierzesz to z lodówki?
- No raczej.
- A skąd się bierze w lodówce?
- Wczoraj się urodziłaś? Mama robi zakupy.
- No, właśnie. Ty nawet nie zwracasz uwagi na to, ile może kosztować jogurt, który bierzesz, ani warstwowa kanapka, którą tak uwielbiasz. Ja żeby coś zjeść, muszę najpierw zadbać, żeby w tej lodówce coś było.
Zastanowił się chwilę, przyznał mi rację i dyskusja się zakończyła.
Wiem, że prawdziwe problemy się zaczynają, gdy trzeba samemu zarobić na te zakupy. Ja i tak miałam luksus, że tata mi dawał pieniądze. Chociaż ostatnio się zbuntował i powiedział, że skoro chcę zostać na wakacje w Lublinie i mieszkać z siostrą, to muszę na to zarobić. I w taki oto prosty sposób zostałam opiekunką do dzieci. No, może nie prosty, bo ciężko mi było cokolwiek znaleźć, ale popytałam znajomych i w końcu się udało. Jestem opiekunką ośmioletniego chłopca i sześcioletniej dziewczynki. Jak to z dziećmi bywa, jak już jest fajnie, to coś im odbija i robi się niemiło. Ale w tej pracy zauważyłam pewien paradoks. Kiedyś narzekałam się na to, jak jestem wychowywana. Że nie mogę tego, tamtego i owego… A teraz widzę, że sama robiłabym podobnie. I wiem, że to pewnie już jest we mnie zakorzenione i nie wyobrażam sobie postępować inaczej, ale to zabawne. Kiedyś moje dzieci będą się obrażać, że do obiadu nie dam im żadnych słodyczy, a potem same będą powielać moją zasadę.

Ale kiedy kończy się dzieciństwo? Gdy wyprowadzamy się z domu lub idziemy na studia? A może jak przestajemy czuć się dziećmi? W weekend po Bożym Ciele byłam z Sonią  na Festiwalu Kolorów. Zawsze chciałyśmy na niego pójść, ale nie było okazji, a teraz miałyśmy go pod nosem, więc w końcu się zebrałyśmy i poszłyśmy. Pełno było wokół gimnazjalistów i licealistów, a my czułyśmy się trochę… staro! Kurczę, jesteśmy dopiero co po dwudziestce, a już uważamy się za nie wiadomo co! Ale tak niestety jest… Owszem, śmiałyśmy się, rzucałyśmy proszkiem, ale widziałam, jak bawią się inni i było mi szkoda, że ja nie potrafię podbiec do kogoś obcego i go sypnąć, albo zrobić sobie z nim zdjęcie. Przecież nikt by nie zwrócił uwagi na to, ile mam lat. Tam wszyscy się bawili razem. Ale ja jakbym już za bardzo spoważniała...
fot. Sandra Czarniecka
~ * ~
Dzisiaj trochę krócej, ale konkretnie ;) Trzymajcie się ciepło! :*

czwartek, 23 czerwca 2016

41. Życie to nie film

Książki i filmy bardzo zaginają rzeczywistość. Za bardzo. Budując obraz życia na ich podstawie można się nieźle rozczarować. Doszłam do tego wniosku  á propos spraw łóżkowych, ale to dotyczy wszystkiego. Od miłości, przez przyjaźń do obrazu „idealnej” rodziny.
Tata się na mnie trochę wkurzył, że zamieszkam z Sonią na wakacje. W ogóle był w głębokim szoku, że jego druga córka przeprowadziła się do Lublina. Zapowiedział mi, że jeśli chcę tu zostać na wakacje to muszę sobie znaleźć pracę i sama się utrzymywać. Jeśli od października wrócę do akademika – nadal będzie mnie utrzymywał. Rozzłościło to Sonię, ale ja przystałam na jego warunki. I tak chciałam wrócić do akademsa, nie wytrzymałabym z dala od Moniki i Olka.
Idealny obraz rodziny z filmów? Wspólne śniadania, rodzice odwożą dzieci do szkoły, dają kasę, zabierają w fajne miejsca. Jeśli są kłótnie to oczywiście z trzaskaniem drzwiami, ale potem rodzice spokojnie tłumaczą zbuntowanej nastolatce, że życie to nie jest bajka, a oni ją bardzo kochają i zawsze może na nią liczyć. Nasza rzeczywistość była trochę inna. Nigdy nie odważyłybyśmy się podnieść głosu i trzasnąć drzwiami w obecności taty. Nigdy nam nie powiedział, że możemy zawsze na nich liczyć i rzadko kiedy był z nas dumny. A jeśli był, to nam o tym nie mówił. Nie pamiętam, kiedy ostatnio razem wyjechaliśmy, bo tata ciężko pracował, „żeby zapewnić nam jak najlepsze warunki i żeby niczego nam nie brakowało”. Szkoda, że przez to stał się zapracowanym gburem, który myślał, że kupowanie nam markowych trampek i lepszych szamponów załatwi sprawę.
Kolejny krzywy obraz z filmów: idealna przyjaźń. PNCŻ, BFF i te inne pierdoły, które nijak się mają do tego, jak przyjaciółki potrafią skakać sobie do gardeł. Akurat wyjątkowo nie chodzi o mnie, bo z Moniką jest na razie spoko, ale ostatnio słyszałam historię przyjaciółek, które miały przyjaźnić się całe życie. Znały się od przedszkola i nie były nierozłączne, jak to w filmach bywa, ale mogły sobie powiedzieć wszystko i takie tam. Nadszedł zwykły dzień, kiedy ich przyjaźń się po prostu wypaliła. Ot tak. Obie znalazły innych przyjaciół, rozdzieliły się i miały coraz mniej tematów do rozmowy. Jedna drugą irytowała, aż kontakt się urwał. Do momentu aż obie startowały na jakąś funkcję w Samorządzie Studenckim. Z dupy zaczęły się kłócić i rywalizować, jakby to było nie wiadomo co. Jedna wygrała, druga zrobiła się jeszcze bardziej zawistna. W filmie przyjaciółki spotkałaby wspólna tragedia i znowu by się przyjaźniły. W prawdziwym życiu przyjaciółki nie chcą się znać.
Ale chyba najgorsze ever jest ujęcie miłości. Tam wszystkie przeciwności losu da się pokonać, wszystkie różnice zamieść pod dywan i absolutnie wszystko prędzej czy później ułoży się świetnie! Zastanawiam się - po co to wszystko? Taka nastolatka napatrzy się na cukierkowe filmy z gwiazdą Disneya i potem myśli, że wszystko jest takie proste… A wcale nie. Związek to nie „żyli długo i szczęśliwie”, tylko ciągła walka o to, żeby było wam obojgu dobrze. To nie nagła zmiana charakteru, jak za dotknięciem różdżki, tylko nieustanna praca nad wyeliminowaniem pewnych wad. A nie wszystko się da. W końcu „pierwszy raz” to nie spontaniczny pocałunek przy urzekającej muzyce zakończony porankiem w białej pościeli. To potworny ból, czasem rozczarowanie, często radość, że ma się to już za sobą. I nadzieja, że następnym razem pójdzie lepiej. To jest rzeczywistość.

Spełniłam życzenie urodzinowe Olka, choć było to poprzedzone licznymi rozmowami i wymianą obaw. On nie chciał mnie do niczego zmuszać, ja nie chciałam go zawieść. On nie bał się, że zrobi mi krzywdę, ja chciałam, żeby to było idealne. Wcale nie było, ale filmy tego nie pokażą. Fikcyjne „pierwsze razy” są namiętne, długo oczekiwane, pełne emocji i aż nie chce się, żeby scena się skończyła. Ja nie mówię, że mój pierwszy seks był beznadziejny, bo tak nie było. Olek bardzo się starał, choć nie było świec, kąpieli w różach i wspólnego poranka. Zrobiliśmy to w moim pokoju u Soni pod jej nieobecność. W przypływie namiętności. Nie to, że nie planowaliśmy wcześniej tego, ale wtedy nas poniosło. Dwie godziny później Olek pojechał, bo miał pociąg do domu. W drodze cały czas pisał jak mu było dobrze, jak mnie kocha i już tęskni. Czułam to samo, choć nie było tak jak sobie wyobrażałam. Ale czego się można spodziewać, jeśli swoje wyobrażenia opierało się na filmach czy książkach?
źródło: foter.com
~ * ~
Dyn! Dyn! Dyn! A oto czterdziesta pierwsza część! :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, przekażecie dalej i będziecie wpadać ;) Szykują się zmiany! Ale to wkrótce ;) W ogóle to pomyliłam się i były dwie części jednego numeru, przez co teraz się przesunęło i to nie 40. rozdział tylko 41. ;) Ale już wszystko jest ok :)
Buźka :*

wtorek, 14 czerwca 2016

40. Trójka

Trójka to najgorszy układ. We wszystkim. W miłości, w przyjaźni, w rodzeństwie. Zawsze, ale to zawsze, w którymś momencie jedna osoba zostaje odsunięta. W podstawówce miałam dwie koleżanki. Byłyśmy nierozłączne, miałyśmy swoją tajną grupę M.A.J. (od naszych imion: Majka, Ania i Justyna). Zdarzały się sytuacje, kiedy jedna nie mogła wyjść na dwór i coś ją omijało. Potem były spiny. Apogeum nadeszło, kiedy ja poszłam do innej klasy w gimnazjum niż one dwie. Stopniowo zaczęłyśmy się rozdzielać, aż w końcu nasz kontakt ograniczał się do „cześć” na korytarzu i wspólnej gry w zespole na WF-ie. Do dziś żałuję, że je straciłam.
Wracając do tematu trójek. Odkąd Sonia mieszka w Lublinie, spędzałam z nią bardzo dużo czasu. Chodziłam do niej po albo między zajęciami, czasem nawet u niej spałam, bo nie chciało mi się wracać do akademika. To wszystko zaczęło irytować Monikę. Widziałam po jej zachowaniu, że ją to boli i niby stara się mnie zrozumieć, ale czuje się odsunięta.
- Możemy porozmawiać? – Zapytała w końcu.
To była sobota. Ja się zbierałam do Soni.
- Pewnie – odpowiedziałam, ale nie przerwałam składania prania.
- A możesz to zostawić na chwilę?
- Jasne – odłożyłam ubrania i usiadłam na łóżku. – Co tam?
- Strasznie mnie olewasz ostatnio. Rozumiem, że masz tu teraz Sonię, że będziecie razem mieszkać, będzie słodko i w ogóle sielanka – ironizowała, - ale nie zapominaj o mnie. Też chcę z tobą pogadać, chcę się wyżalić, ale i pośmiać, powygłupiać. Jak dawniej. Nie oczekuję, że będziesz ze mną spędzać tyle samo czasu, co wcześniej, ale choć odrobinę więcej. Zobacz, chodzisz na uczelnię, potem do Soni, jeśli wracasz to idziesz do Olka, a ze mną widzisz się późnym wieczorem, kiedy idę już spać, albo ty padasz wykończona. Zastanów się, Majka, bo zanim Sonia tu przyjechała, byłam najbliższą ci osobą.
- Masz rację. Po prostu tyle się dzieje ostatnio, trochę tego nie ogarniam. Nie byłam tak blisko z siostrą od dawna i próbuję to trochę nadrobić.
- Rozumiem, ale będziesz ją miała dla siebie przez całe wakacje. Ja niestety nie zostanę w Lublinie, więc będziemy się widziały sporadycznie. Tęsknię za tobą, a co dopiero będzie latem?
Monika mówiąca o swoich uczuciach tak otwarcie to coś nowego. Ale wiedziałam, że ma całkowitą rację, bo naprawdę ją ostatnio zaniedbałam. Zresztą nie tylko ją, Olka trochę też. Ale on jest nieco bardziej wyrozumiały.
- A może pójdziesz kiedyś ze mną do niej? Poznacie się bliżej, może znajdziecie wspólny kontakt? Sonia też ma bzika na punkcie Paryża, ma milion rodzajów herbat i bardzo mi siebie przypominacie.
- Jeśli chcesz, to chętnie, ale nie chcę być piątym kołem u wozu.
- Nie będziesz!
- Wy macie swoje sprawy, a my swoje. Nie o wszystkim możemy rozmawiać we trójkę i wolałabym, żeby pewne tematy zostały między nami.
- Oczywiście, nie zdradzam jej naszych tajemnic.
- Nie o to chodzi czy zdradzasz, czy nie, ale o to, że może być czasem niezręcznie…
- Nie zniechęcaj się tak na wejściu. Sonia jest jeszcze milsza ode mnie, przekonasz się. Jeśli chcesz to możesz iść ze mną nawet teraz.
- Dzięki, ale mam trochę roboty przed zaliczeniami. Innym razem.

Od początku wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Ale łudziłam się. Miałam nadzieję... Niestety… Dziewczyny starały się być miłe dla siebie, naprawdę. Ale często nieświadomie robimy coś i nie zastanawiamy się nad tym. W ich przypadku chodziło o próby udowodnienia, która jest mi bliższa, która zna mnie lepiej. W takich momentach już sama nie wiedziałam, czy wolę Paryż czy Nowy Jork, ani czy bardziej marzy mi się apartament w wieżowcu, czy domek na przedmieściach. Serio, takie pierdoły, a one próbowały wmówić sobie nawzajem, że wiedzą lepiej. Ale to ja zachowuję się jak dziecko!

Ostatecznie stanęło na tym, że nie możemy się razem spotykać. Było pozornie miło, ale po spotkaniu każda z nas była tak wykończona, jakby przejechał po niej walec.
źródło: We  it
~ * ~
Szczerze Was przepraszam za ten rozdział, ale chciałam już coś wstawić, żebyście o mnie nie zapomnieli. Ja o Was pamiętam, naprawdę, a ta część... Cóż, kiedy zaczęłam ją pisać miało być inaczej, a im częściej do niej podchodziłam, tym gorzej mi szło. Ale w końcu się jakoś zmotywowałam i skończyłam, choć mnie nie satysfakcjonuje. No nic, autor ma lepsze i gorsze dni.
Dziękuję Justynie za doprowadzenie tego do jakiegoś porządku ;)