Kochani, musimy się rozstać... Wiem, takie BUM w pierwszym zdaniu, ale tak jest najlepiej. Bez owijania w bawełnę. Zaczął się nowy rok akademicki, ja mam mnóstwo pracy i naprawdę nie mam kiedy pisać. To nie zawsze jest tak, że jak się chce, to można. Musiałabym zawalić inną rzecz, a nie mogę tego zrobić. Nie mogę rzucić Koła Edytorów, bo jestem jego prezesem i ode mnie zależy, czy odbędą się warsztaty w Kazimierzu. Nie mogę rzucić ani jednej, ani drugiej pracy, bo nie będę się miała z czego utrzymać. Nie mogę też zaniedbywać uczelni, bo czeka mnie licencjat. Nie mogę zrezygnować z portalu, bo to jest to, co chcę robić, być może przez resztę życia. Nie mogę gonić za marzeniami, bo może to mieć fatalne skutki.
Mam wiele pomysłów, które chciałabym zrealizować, ale nie mam na to czasu. Przecież muszę też kiedyś spać, spotkać się z przyjaciółmi czy chłopakiem. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Być może jeszcze kiedyś tu wrócę. Ale nie chcę, żebyście się zawodzili, wchodząc tutaj i nie widząc nowości. A może kiedyś zobaczycie moje nazwisko na półkach w Empiku? Kto wie... Na tę chwilę muszę z czegoś zrezygnować... A blog jest najprostszą rzeczą...
Dziękuję Wam za ten ostatni rok. Dziękuję za każdą wiadomość, każdy komentarz i wyświetlenie. Dziękuję, że mnie czytaliście, bo dzięki Wam to, co robię, miało sens. To nie jest tak, że się wypaliłam. Mogłabym pisać, ale zwyczajnie nie mam kiedy. Nie chcę wstawiać postu raz na miesiąc. Jeśli już bym miała się tym zająć to na 100%. Nie jak już mi się nudzi i w ostateczności mogę coś nabazgrać.
Jest mi przykro, że muszę się rozstać z Inspirejsami... Towarzyszyli mi przez ostatni rok niemal bez ustanku. Ale teraz każdy musi iść w swoją własną drogę...
poniedziałek, 3 października 2016
czwartek, 15 września 2016
45. Marzenia
Mam marzenie.
I co z tego? Każdy jakieś ma. Ale różnica między mną a innymi jest taka, że ja
ze swoim marzeniem nic nie robię.
Wakacje z
Sonią uświadomiły mi, jak ważne jest dążenie do spełnienia swoich marzeń. Nie
muszę od razu lecieć w kosmos, ale zaczynając od tych małych, przez coraz
większe aż do tych największych. Bo z marzeniami jest jak z pracą nad sobą – trzeba powoli, małymi kroczkami, aż
osiągniemy cel.
Marzeniem
mojej siostry było fotografowanie. Dlatego pierwszą rzeczą po przeprowadzce i
uporanie się ze sprawami spadkowymi było kupienie lustrzanki. Robiła zdjęcia
wszędzie – w domu, na spacerze z psem, przypadkowym klientom. Efekt? Dziś Sonia
ma za sobą parę sesji ślubnych, jej Instagrama obserwuje dobre kilkadziesiąt
tysięcy ludzi, a ostatnio dostała propozycję zrobienia zdjęć do książki
kucharskiej. A zaczynała od fotografowania swoich zwierzątek.
Sonia
nieustannie mnie inspiruje i motywuje do jakiegokolwiek działania. Tylko ja mam
taki cholernie trudny charakter i zamiast działać – narzekam.
- Kopnę cię
kiedyś w dupę tak, że się nie pozbierasz! – Krzyknęła, gdy zwierzyłam jej się
po raz kolejny z tego, jak bardzo zazdroszczę Monice, że znowu była w Paryżu.
- Ale ja nie
mam tyle hajsu co ona i rodziców, którzy mi dadzą ot tak na wyjazd!
- Ja też nie
mam! A jakoś dążę do spełnienia swoich marzeń!
- Ty miałaś
spadek po babci.
- Ty też go
masz. Ale nie dam Ci go teraz.
- No właśnie!
Ty mogłaś sobie wydać na co chcesz!
Nastąpił brzdęk
rzuconego o blat noża.
- Majka, nie
zachowuj się jak rozkapryszona nastolatka! Ile razy Ci tłumaczyłam, że jeśli ja
mam Twoje pieniądze, to dam Ci w takiej chwili, którą uważam za słuszną?!
- No to nie
dziw się, że narzekam na brak kasy!!!
- Koniec
tematu – ucięła i wróciła do krojenia papryki na leczo.
- W takim
razie co twoim zdaniem powinnam zrobić?
Sonia
westchnęła ciężko, odłożyła nóż i spojrzała w sufit.
- Za co? –
Zapytała jakby kogoś na górze i wyszła z kuchni.
Gdy wróciła,
położyła przede mną kilka kolorowych kartek papieru i długopis.
- Masz i pisz.
- Co?
- Twoje marzenia.
Wszystkie. Małe, duże, realne, nierealne. Pisz. Tylko je ponumeruj.
Siostra
wróciła do krojenia, a ja w milczeniu pisałam. Pisałam… I pisałam… Wyszło mi
dwadzieścia jeden pozycji. Po skończonej pracy podałam Soni kartkę, a ta bez
słowa przeleciała wzrokiem moją listę.
- Świetnie. A
teraz na drugiej kartce punkt po punkcie wypiszesz rzeczy, które możesz zrobić,
żeby te marzenia spełnić. Na moje oko nie ma tu rzeczy niemożliwych.
- Ale…
- Nie
dyskutuj, proszę cię. Już mi dzisiaj dość nerwów napsułaś.
Zamilkłam. Z
Sonią nie było dyskusji jak się wkurzy. Więc zaczęłam tworzyć listę rzeczy,
które muszę zrobić, żeby spełnić swoje marzenia. Wspomagałam się Internetem i
doszłam do ciekawych wniosków: wystarczy trochę pomyśleć, pokombinować, żeby
znaleźć banalne niekiedy rozwiązania. Po zakończeniu ponownie dałam kartki
Soni, a ona je przejrzała. Podopisywała coś, coś wykreśliła, ale była ze mnie
zadowolona.
- Jak chcesz
to potrafisz. Leczo gotowe – oddała mi kartki i zajęła się nakładaniem obiadu.
- A moje marzenia?
- Nie można
robić wielkich planów na pusty żołądek.
„Wielkich
planów” doczekałam się dopiero na drugi dzień. Sonia musiała sobie wszystko
poukładać, posprawdzać pewne rzeczy w necie i przy śniadaniu podała mi nowiuśki
notes, w którym powklejała moje notatki, porobiła swoje, a na wolnych kartkach
kazała mi zapisywać drogę do spełnienia marzenia i odhaczać zaliczone punkty.
- Mi jest o
wiele lepiej jak materializuję sobie życzenia na kartce. Mam wtedy do nich
dostęp cały czas i przypominam sobie zawsze, gdy tego potrzebuję.
Do tego dała
mi jeszcze jeden prezent. Słoik z naklejką „Paris” i kilka drobniaków w środku.
- Postaw w
widocznym miejscu, zrób zdjęcie i ustaw na tapetę. Za każdym razem, gdy
będziesz chciała kupić kolejnego batona, spójrz na zdjęcie i te złoty
pięćdziesiąt wrzuć potem do słoika. Lepiej zbierać kilka lat po trochę, ale
uzbierać, niż rozłożyć ręce i czekać na cud.
Mam cudowną
siostrę. Jeśli kiedykolwiek w to wątpiłam, teraz wiem już na pewno.
Zafascynowana
przeglądałam w pokoju mój nowy notatnik. Notatki mojej siostry były momentami
tak precyzyjne, że realizując punkt po punkcie na pewno osiągnę wszystkie cele!
Np. przy wydaniu książki poradziła mi najpierw zapisanie się na kurs
kreatywnego pisania. „W Lublinie masz dużo więcej możliwości niż w Żyrardowie”
– dopisała. Na „bajkowy ślub” kazała mi poczekać, ale obiecała, że pomoże mi go
uczynić najpiękniejszym na świecie. Natomiast przy locie ze spadochronem
napisała – „uzbieraj na Paryż, to Ci go sprezentuję”. Mogłam upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu! Czułam w sobie tyle motywacji! Jak nigdy! Do głowy
przychodziły mi kolejne pomysły i dopisywałam je kolorowymi długopisami,
ozdabiałam kwiatkami i dziwnymi ornamentami. Wszystko to wydawało mi się takie
piękne, takie realne.
Cóż, czasem potrzeba
odpowiedniej osoby, która wskaże nam właściwą drogę do sukcesu.
niedziela, 11 września 2016
44. Wesele
Od czego to ja chciałam zacząć…? Od
początku. Czyli od wesela siostry Olka.
Odbyło się ono w ostatnią sobotę
czerwca. Pogoda była wyjątkowo piękna. Przyjechaliśmy do Skierniewic w piątek. Zostałam
przyjęta bardzo ciepło, jak zawsze z resztą. Gabrysia zaprosiła mnie nawet na
swój wieczór panieński, który odbywał się w domu jej przyjaciółki (i świadkowej
przy okazji). Na początku czułam się trochę dziko, bo wszystkie dziewczyny były
ode mnie co najmniej pięć lat starsze, niektóre już miały swoje rodziny, a
nawet dzieci. Ja nawet na temat stałych związków nie miałam wiele do
powiedzenia… Ale znalazłyśmy wspólne tematy, dziewczyny bardzo się
zainteresowały moim kierunkiem studiów i szybko się rozluźniłam. Nie było
striptizera, limuzyny ani wodospadu alkoholu, ale bawiłyśmy się świetnie!
Zrobiłyśmy sobie karaoke, maseczki pielęgnacyjne i paznokcie hybrydowe. Wieczór
uważam za udany.
Następnego dnia w całym domu czuć było
atmosferę przejęcia i podniecenia. Mama Olka nieustannie krzątała się po domu i
krzyczała na wszystkich. Tata siedział sobie spokojnie przed telewizorem i
popijał sok, a my z Olkiem mu towarzyszyliśmy. Monika nauczyła mnie robić sobie
loki z prostownicy, więc nie potrzebowałam fryzjerki, a makijaż obiecała mi
jedna z przyjaciółek Gabi – Asia. Mogłam więc spokojnie oglądać powtórki z
meczów Euro.
Ale najspokojniejsza ze wszystkich była
Gabi. Cały czas się śmiała, nuciła pod nosem i nie widać było po niej ani krzty
nerwów.
- Jak tam nastrój? – Zagadnęłam ją, gdy
wyszła na taras.
- Cudownie. Z jednej strony nie mogę się
doczekać, z drugiej będzie mi szkoda, bo fajne były te wszystkie przygotowania.
- Wszystko kiedyś przemija. Będziecie
mięli piękne wspomnienia.
- Oj tak – westchnęła. – Całe życie
przed nami…
- A nie masz żadnych przedślubnych
wątpliwości? Podobno każda panna młoda je ma.
- Wątpliwości? W życiu! Gdzie ja znajdę
lepszego faceta?
- Zazdroszczę ci tej pewności i spokoju.
- Nie jesteś pewna Olka?
- Nie! Nie o to chodzi! – Spojrzałam
przez okno na mojego faceta. – Ja z natury się wszystkim przejmuję i ciągle
nachodzą mnie dziwne myśli. Boję się ciągle, że go stracę…
- Nie możesz żyć w ciągłym strachu, bo
wykraczesz! – Położyła mi dłoń na ramieniu. – Życie jest zbyt piękne, żeby się
ciągle bać. Ja rozumiem, że nie chcesz stracić, tego co masz, ale jeśli tak by
się stało, to znaczy, że to wcale nie było twoje. Pogmatwane, ale taka prawda –
zaśmiała się.
- Mówisz jak moja siostra.
- Mądrą masz siostrę – puściła do mnie
oko.
- Dziewczynki, Asia przyszła – zawołała
mama Olka.
- Już idziemy! – Krzyknęła do niej, a do
mnie powiedziała – nie bój się żyć – i wyszła z tarasu.
Oparłam się o barierkę i spojrzałam w
dal. Ma rację. Ma całkowitą rację.
- O czym plotkowałyście?
Aż podskoczyłam.
- Olek!
- Przepraszam! – Objął mnie od tyłu. –
To o czym?
- O tym jak bardzo cię kocham.
- Nie może być!
- A jednak.
Cmoknął mnie w kark, aż przeszły mnie
ciarki.
- Ja ciebie bardziej.
Ślub był piękny. Aż łza mi się w oku
zakręciła. Państwo młodzi wyglądali na takich zdecydowanych, takich w sobie
zakochanych… Było dużo gości, składanie życzeń bardzo długo trwało, więc
pojechaliśmy z rodzicami młodych na salę. Wszystko wyglądało przepięknie!
Gabrysia wymyśliła cały wystrój i wszystko było po jej myśli. Stoły pełne
stokrotek, fotobudka i księga pamiątkowa, zespół ubrany na niebiesko… Mogłaby
śmiało zostać wedding plannerem.
- Teraz czekamy na wasz ślub – zaśmiała
się, gdy jej powiedziałam, że też bym tak chciała.
- Najpierw drugą bliźniaczkę wydaj za
mąż, potem się martw o mnie – powiedział jej Olek.
W takich dniach jak ten nachodzi mnie
zawsze refleksja à propos mojego ślubu. Chyba każdy tak ma… Po pierwsze, kiedy
będę gotowa, i czy w ogóle. Czy to
będzie Olek, czy ktoś inny? Czy wszystko pójdzie po mojej myśli? Czy faktycznie
zostanę z tym kimś do śmierci? Tyle teraz rozwodów… Ludzie rozstają się ot tak,
bo coś przygasło albo pojawia się ktoś inny. Nigdy nie zapomnę słów Pawła,
który po aferze Soni z Mikołajami powiedział: „jeśli ktoś zrobił to raz, zrobi
i drugi”. Ja zdradziłam Michała z Olkiem… Czy będzie mnie stać na wierność do
końca życia…?
- O czym tak myślisz? – Zagadnął mnie
Olek. – Masz taką nieobecną minę. Wszystko ok?
- Tak, nie martw się. Czasem mnie
nachodzą takie głupie myśli…
- Jak głupie?
- Bardzo głupie. Tak głupie, że szkoda
czasu, żeby o nich gadać.
- Czyli myśleć też. Chodź, zatańczymy.
Dwa momenty z wesela zapamiętam do końca
życia. Jak Olek śpiewał mi „Kochana, wierzę w miłość” zespołu Akcent i jak mi
wciąż szeptał do ucha „kocham cię” podczas krojenia tortu. Dlaczego ja mam
takie durne wątpliwości, jak czuję, że ten facet to TEN?! Dlaczego ja się
ciągle boję, że go stracę, jak na pierwszy rzut oka widać, że jest we mnie
szaleńczo zakochany? Przez ten strach tracę tyle życia i zdrowia…
Dopiero potem dowiedziałam się, skąd
wziął się tekst Gabi „nie bój się żyć”. Z filmu „Zanim się pojawiłeś”.
Przeczytałam książkę zaraz po obejrzeniu filmu i na koniec zacytuję Wam piękny
fragment, który warto przypominać sobie co i rusz:
Człowiek ma tylko jedno życie. I właściwie ma
obowiązek wykorzystać je najlepiej, jak się da.
obowiązek wykorzystać je najlepiej, jak się da.
wtorek, 6 września 2016
43. Powroty małe i duże
Gdy kogoś długo nie widzimy czasem nie wiadomo,
co mu opowiadać. Pewne sprawy są
przedawnione, inne nie są tak istotne, żeby w ogóle o nich wspominać. Opowiadać
chronologicznie, czy od najważniejszej do najmniej ważnej sprawy?
Taki problem mam teraz, gdy muszę
skrócić dwa miesiące mojego życia. Opowieść podzielę na kilka części, bo każda
jest dosyć długa.
Ostatnie, co słyszeliście to to, że
mieszkam z Sonią i Mikołajem, pracuję jako niania i przeżyłam swój „pierwszy
raz” z Olkiem. Nie zmieniło się nic. Nadal dzielę przytulne mieszkanko przy ul.
Chrobrego z siostrą. Mieszka nam się dobrze, dogadujemy się w kwestiach
sprzątania i zakupów. Postanowiłam jednak się nie wyprowadzać. Nie spotkało się
to z aprobatą Moniki, ale postanowiłam. Mam swój pokój, spokojne osiedle,
wracam kiedy mi się podoba i Olek może u mnie spać. Czego chcieć więcej? No
tak, pieniędzy. Oczywiście mój tata nie będzie mi dawał kasy.
- Skoro chcesz takich luksusów, to sobie
zarób na nie sama – i było koniec dyskusji.
Tak? To sobie zarobię. Zrobiła się z
tego taka awantura, że od miesiąca z nim nie gadam. Mama dzwoni tylko jak nie
ma go w domu. I niech tak będzie.
- Widzi, że robisz się podobna do mnie. Zawsze
mu przeszkadzało, że mam inne zdanie i tego nie cierpiał najbardziej –
podsumowała Sonia.
Jestem dorosła i mam własny rozum. Jeśli
nie chce mnie wspomóc, to nie.
W pracy też w porządku. Dzieciaki nie
sprawiają dużych problemów, wspólnie się bawimy, jeździmy na rowerach, a małą
Julkę nauczyłam jeździć na rolkach. Pod koniec
sierpnia dostałam trzy tygodnie wolnego, więc pojechałam z Sonią na Pomorze i
potem z przyjaciółmi nad jezioro. Ale o wyjazdach później.
Z Olkiem nadal się bardzo kochamy,
jesteśmy szczęśliwi i nawet nasze rzadkie spotkania nie przeszkadzają. Dzwonimy
do siebie, trochę piszemy. Nie bez ustanku, ale tak raz dziennie po parę
SMS-ów. Minęła nam potrzeba kontaktu 24 godziny na dobę i opowiadanie o każdym
kroku. I tak jest dobrze.
Przy siostrze rozwijam swoją pasję
kulinarną. Zrobiłyśmy mnóstwo ogórków w słoikach, paprykę, cukinię, dżemy. Jak
Sonia mieszkała sama to eksperymentowała, choćby z nudów. Teraz mnóstwo się
przy niej uczę.
W skrócie to będzie wszystko. O reszcie
później.
~ * ~
Czy słowo "przepraszam" wystarczy, żebyście mi wybaczyli dwumiesięczną przerwę? Mam nadzieję... Zabierałam się tyle razy do pisania, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy... Czasami nawet miałam myśli, żeby to rzucić, skoro nie potrafię znaleźć w sobie siły i czegoś wyskrobać. Ale postanowiłam się nie poddawać i spiąć tyłek!
Przygotowałam nowy wygląd bloga. Jak się podoba? Jest o tyle praktyczniejszy, że widać posty bez zdjęć i nie muszę wstawiać byle czego, oby się tylko wyświetlał post.
Nie umiem powiedzieć, kiedy następny post, bo teraz równocześnie z pracą robię praktyki i nie jest to łatwe pogodzić z wolnym czasem. Ale w wolnych chwilach na pewno jakiś rozdzialik skleję, żebyście na nowo tu wchodzili i czytali! :)
Buźka :*
wtorek, 28 czerwca 2016
42. Wcale nie chcę dorastać...
Każdy chce szybko dorosnąć. Młodzi
ludzie myślą, że wtedy dopiero zaczyna się „prawdziwe” życie. Można późno
wracać do domu (nie zawsze), robić co
chce (niekoniecznie) i rodzice nie
rozkazują (ta, na pewno). Tak to
sobie wyobrażałam mając kilka, a potem -naście lat. Po osiemnastce nic się nie
zmieniło, nadal byłam krótko trzymana. Dopiero na studiach pępowina się
przecięła.
Studia są takim pięknym okresem
przejściowym, niby już się decyduje o sobie, ale w każdej chwili można wrócić
do domu i poczuć się znowu dzieckiem. To jest i dobre, i złe. Dobre, bo można
na chwilę wziąć „urlop od życia”. Złe, bo w prawdziwym dorosłym życiu tego
„urlopu” nie ma. Rachunki same się nie zapłacą, lodówka nie zapełni i kasa nie
zarobi. Na początku studiów rozmawiałam z Pawłem i dziwił się, na co ja wydaję
tyle pieniędzy. Zapytałam go, co robi,
gdy jest głodny.
- Idę coś zjeść – odpowiedział mi.
- Ale bierzesz to z lodówki?
- No raczej.
- A skąd się bierze w lodówce?
- Wczoraj się urodziłaś? Mama robi
zakupy.
- No, właśnie. Ty nawet nie zwracasz
uwagi na to, ile może kosztować jogurt, który bierzesz, ani warstwowa kanapka,
którą tak uwielbiasz. Ja żeby coś zjeść, muszę najpierw zadbać, żeby w tej
lodówce coś było.
Zastanowił się chwilę, przyznał mi rację
i dyskusja się zakończyła.
Wiem, że prawdziwe problemy się
zaczynają, gdy trzeba samemu zarobić na te zakupy. Ja i tak miałam luksus, że
tata mi dawał pieniądze. Chociaż ostatnio się zbuntował i powiedział, że skoro
chcę zostać na wakacje w Lublinie i mieszkać z siostrą, to muszę na to zarobić.
I w taki oto prosty sposób zostałam opiekunką do dzieci. No, może nie prosty,
bo ciężko mi było cokolwiek znaleźć, ale popytałam znajomych i w końcu się
udało. Jestem opiekunką ośmioletniego chłopca i sześcioletniej dziewczynki. Jak
to z dziećmi bywa, jak już jest fajnie, to coś im odbija i robi się niemiło.
Ale w tej pracy zauważyłam pewien paradoks. Kiedyś narzekałam się na to, jak
jestem wychowywana. Że nie mogę tego, tamtego i owego… A teraz widzę, że sama
robiłabym podobnie. I wiem, że to pewnie już jest we mnie zakorzenione i nie
wyobrażam sobie postępować inaczej, ale to zabawne. Kiedyś moje dzieci będą się
obrażać, że do obiadu nie dam im żadnych słodyczy, a potem same będą powielać
moją zasadę.
Ale kiedy kończy się dzieciństwo? Gdy wyprowadzamy
się z domu lub idziemy na studia? A może jak przestajemy czuć się dziećmi? W
weekend po Bożym Ciele byłam z Sonią na
Festiwalu Kolorów. Zawsze chciałyśmy na niego pójść, ale nie było okazji, a teraz
miałyśmy go pod nosem, więc w końcu się zebrałyśmy i poszłyśmy. Pełno było
wokół gimnazjalistów i licealistów, a my czułyśmy się trochę… staro! Kurczę,
jesteśmy dopiero co po dwudziestce, a już uważamy się za nie wiadomo co! Ale tak
niestety jest… Owszem, śmiałyśmy się, rzucałyśmy proszkiem, ale widziałam, jak
bawią się inni i było mi szkoda, że ja nie potrafię podbiec do kogoś obcego i
go sypnąć, albo zrobić sobie z nim zdjęcie. Przecież nikt by nie zwrócił uwagi
na to, ile mam lat. Tam wszyscy się bawili razem. Ale ja jakbym już za bardzo
spoważniała...
fot. Sandra Czarniecka |
~ * ~
Dzisiaj trochę krócej, ale konkretnie ;) Trzymajcie się ciepło! :*
czwartek, 23 czerwca 2016
41. Życie to nie film
Książki i filmy bardzo zaginają
rzeczywistość. Za bardzo. Budując obraz życia na ich podstawie można się nieźle
rozczarować. Doszłam do tego wniosku á propos spraw łóżkowych, ale to dotyczy wszystkiego. Od miłości, przez
przyjaźń do obrazu „idealnej” rodziny.
Tata się na mnie trochę wkurzył, że
zamieszkam z Sonią na wakacje. W ogóle był w głębokim szoku, że jego druga córka przeprowadziła się do Lublina. Zapowiedział mi, że jeśli chcę tu zostać
na wakacje to muszę sobie znaleźć pracę i sama się utrzymywać. Jeśli od
października wrócę do akademika – nadal będzie mnie utrzymywał. Rozzłościło to
Sonię, ale ja przystałam na jego warunki. I tak chciałam wrócić do akademsa,
nie wytrzymałabym z dala od Moniki i Olka.
Idealny obraz rodziny z filmów? Wspólne
śniadania, rodzice odwożą dzieci do szkoły, dają kasę, zabierają w fajne
miejsca. Jeśli są kłótnie to oczywiście z trzaskaniem drzwiami, ale potem
rodzice spokojnie tłumaczą zbuntowanej nastolatce, że życie to nie jest bajka,
a oni ją bardzo kochają i zawsze może na nią liczyć. Nasza rzeczywistość była
trochę inna. Nigdy nie odważyłybyśmy się podnieść głosu i trzasnąć drzwiami w
obecności taty. Nigdy nam nie powiedział, że możemy zawsze na nich liczyć i
rzadko kiedy był z nas dumny. A jeśli był, to nam o tym nie mówił. Nie
pamiętam, kiedy ostatnio razem wyjechaliśmy, bo tata ciężko pracował, „żeby
zapewnić nam jak najlepsze warunki i żeby niczego nam nie brakowało”. Szkoda,
że przez to stał się zapracowanym gburem, który myślał, że kupowanie nam
markowych trampek i lepszych szamponów załatwi sprawę.
Kolejny krzywy obraz z filmów: idealna
przyjaźń. PNCŻ, BFF i te inne pierdoły, które nijak się mają do tego, jak
przyjaciółki potrafią skakać sobie do gardeł. Akurat wyjątkowo nie chodzi o
mnie, bo z Moniką jest na razie spoko, ale ostatnio słyszałam historię
przyjaciółek, które miały przyjaźnić się całe życie. Znały się od przedszkola i
nie były nierozłączne, jak to w filmach bywa, ale mogły sobie powiedzieć
wszystko i takie tam. Nadszedł zwykły dzień, kiedy ich przyjaźń się po prostu
wypaliła. Ot tak. Obie znalazły innych przyjaciół, rozdzieliły się i miały
coraz mniej tematów do rozmowy. Jedna drugą irytowała, aż kontakt się urwał. Do
momentu aż obie startowały na jakąś funkcję w Samorządzie Studenckim. Z dupy
zaczęły się kłócić i rywalizować, jakby to było nie wiadomo co. Jedna wygrała,
druga zrobiła się jeszcze bardziej zawistna. W filmie przyjaciółki spotkałaby
wspólna tragedia i znowu by się przyjaźniły. W prawdziwym życiu przyjaciółki
nie chcą się znać.
Ale chyba najgorsze ever jest ujęcie
miłości. Tam wszystkie przeciwności losu da się pokonać, wszystkie różnice
zamieść pod dywan i absolutnie wszystko prędzej czy później ułoży się świetnie!
Zastanawiam się - po co to wszystko? Taka nastolatka napatrzy się na cukierkowe
filmy z gwiazdą Disneya i potem myśli, że wszystko jest takie proste… A wcale
nie. Związek to nie „żyli długo i szczęśliwie”, tylko ciągła walka o to, żeby
było wam obojgu dobrze. To nie nagła zmiana charakteru, jak za dotknięciem
różdżki, tylko nieustanna praca nad wyeliminowaniem pewnych wad. A nie wszystko
się da. W końcu „pierwszy raz” to nie spontaniczny pocałunek przy urzekającej
muzyce zakończony porankiem w białej pościeli. To potworny ból, czasem
rozczarowanie, często radość, że ma się to już za sobą. I nadzieja, że
następnym razem pójdzie lepiej. To jest rzeczywistość.
Spełniłam życzenie urodzinowe Olka, choć
było to poprzedzone licznymi rozmowami i wymianą obaw. On nie chciał mnie do
niczego zmuszać, ja nie chciałam go zawieść. On nie bał się, że zrobi mi
krzywdę, ja chciałam, żeby to było idealne. Wcale nie było, ale filmy tego nie
pokażą. Fikcyjne „pierwsze razy” są namiętne, długo oczekiwane, pełne emocji i
aż nie chce się, żeby scena się skończyła. Ja nie mówię, że mój pierwszy seks
był beznadziejny, bo tak nie było. Olek bardzo się starał, choć nie było świec,
kąpieli w różach i wspólnego poranka. Zrobiliśmy to w moim pokoju u Soni pod
jej nieobecność. W przypływie namiętności. Nie to, że nie planowaliśmy
wcześniej tego, ale wtedy nas poniosło. Dwie godziny później Olek pojechał, bo
miał pociąg do domu. W drodze cały czas pisał jak mu było dobrze, jak mnie
kocha i już tęskni. Czułam to samo, choć nie było tak jak sobie wyobrażałam.
Ale czego się można spodziewać, jeśli swoje wyobrażenia opierało się na filmach
czy książkach?
źródło: foter.com |
~ * ~
Dyn! Dyn! Dyn! A oto czterdziesta pierwsza część! :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, przekażecie dalej i będziecie wpadać ;) Szykują się zmiany! Ale to wkrótce ;) W ogóle to pomyliłam się i były dwie części jednego numeru, przez co teraz się przesunęło i to nie 40. rozdział tylko 41. ;) Ale już wszystko jest ok :)
Buźka :*
wtorek, 14 czerwca 2016
40. Trójka
Trójka to najgorszy układ. We wszystkim.
W miłości, w przyjaźni, w rodzeństwie. Zawsze, ale to zawsze, w którymś
momencie jedna osoba zostaje odsunięta. W podstawówce miałam dwie koleżanki.
Byłyśmy nierozłączne, miałyśmy swoją tajną grupę M.A.J. (od naszych imion:
Majka, Ania i Justyna). Zdarzały się sytuacje, kiedy jedna nie mogła wyjść na
dwór i coś ją omijało. Potem były spiny. Apogeum nadeszło, kiedy ja poszłam do
innej klasy w gimnazjum niż one dwie. Stopniowo zaczęłyśmy się rozdzielać, aż w
końcu nasz kontakt ograniczał się do „cześć” na korytarzu i wspólnej gry w
zespole na WF-ie. Do dziś żałuję, że je straciłam.
Wracając do tematu trójek. Odkąd Sonia
mieszka w Lublinie, spędzałam z nią bardzo dużo czasu. Chodziłam do niej po
albo między zajęciami, czasem nawet u niej spałam, bo nie chciało mi się wracać
do akademika. To wszystko zaczęło irytować Monikę. Widziałam po jej zachowaniu,
że ją to boli i niby stara się mnie zrozumieć, ale czuje się odsunięta.
- Możemy porozmawiać? – Zapytała w końcu.
To była sobota. Ja się zbierałam do
Soni.
- Pewnie – odpowiedziałam, ale nie
przerwałam składania prania.
- A możesz to zostawić na chwilę?
- Jasne – odłożyłam ubrania i usiadłam
na łóżku. – Co tam?
- Strasznie mnie olewasz ostatnio.
Rozumiem, że masz tu teraz Sonię, że będziecie razem mieszkać, będzie słodko i
w ogóle sielanka – ironizowała, - ale nie zapominaj o mnie. Też chcę z tobą
pogadać, chcę się wyżalić, ale i pośmiać, powygłupiać. Jak dawniej. Nie
oczekuję, że będziesz ze mną spędzać tyle samo czasu, co wcześniej, ale choć
odrobinę więcej. Zobacz, chodzisz na uczelnię, potem do Soni, jeśli wracasz to
idziesz do Olka, a ze mną widzisz się późnym wieczorem, kiedy idę już spać,
albo ty padasz wykończona. Zastanów się, Majka, bo zanim Sonia tu przyjechała,
byłam najbliższą ci osobą.
- Masz rację. Po prostu tyle się dzieje
ostatnio, trochę tego nie ogarniam. Nie byłam tak blisko z siostrą od dawna i
próbuję to trochę nadrobić.
- Rozumiem, ale będziesz ją miała dla
siebie przez całe wakacje. Ja niestety nie zostanę w Lublinie, więc będziemy
się widziały sporadycznie. Tęsknię za tobą, a co dopiero będzie latem?
Monika mówiąca o swoich uczuciach tak
otwarcie to coś nowego. Ale wiedziałam, że ma całkowitą rację, bo naprawdę ją
ostatnio zaniedbałam. Zresztą nie tylko ją, Olka trochę też. Ale on jest nieco
bardziej wyrozumiały.
- A może pójdziesz kiedyś ze mną do
niej? Poznacie się bliżej, może znajdziecie wspólny kontakt? Sonia też ma bzika
na punkcie Paryża, ma milion rodzajów herbat i bardzo mi siebie przypominacie.
- Jeśli chcesz, to chętnie, ale nie chcę
być piątym kołem u wozu.
- Nie będziesz!
- Wy macie swoje sprawy, a my swoje. Nie
o wszystkim możemy rozmawiać we trójkę i wolałabym, żeby pewne tematy zostały
między nami.
- Oczywiście, nie zdradzam jej naszych
tajemnic.
- Nie o to chodzi czy zdradzasz, czy
nie, ale o to, że może być czasem niezręcznie…
- Nie zniechęcaj się tak na wejściu.
Sonia jest jeszcze milsza ode mnie, przekonasz się. Jeśli chcesz to możesz iść
ze mną nawet teraz.
- Dzięki, ale mam trochę roboty przed
zaliczeniami. Innym razem.
Od początku wiedziałam, że to nie jest
dobry pomysł. Ale łudziłam się. Miałam nadzieję... Niestety… Dziewczyny starały
się być miłe dla siebie, naprawdę. Ale często nieświadomie robimy coś i nie
zastanawiamy się nad tym. W ich przypadku chodziło o próby udowodnienia, która
jest mi bliższa, która zna mnie lepiej. W takich momentach już sama nie
wiedziałam, czy wolę Paryż czy Nowy Jork, ani czy bardziej marzy mi się apartament
w wieżowcu, czy domek na przedmieściach. Serio, takie pierdoły, a one próbowały
wmówić sobie nawzajem, że wiedzą lepiej. Ale to ja zachowuję się jak dziecko!
Ostatecznie stanęło na tym, że nie
możemy się razem spotykać. Było pozornie miło, ale po spotkaniu każda z nas
była tak wykończona, jakby przejechał po niej walec.
źródło: We ❤ it |
~ * ~
Szczerze Was przepraszam za ten rozdział, ale chciałam już coś wstawić, żebyście o mnie nie zapomnieli. Ja o Was pamiętam, naprawdę, a ta część... Cóż, kiedy zaczęłam ją pisać miało być inaczej, a im częściej do niej podchodziłam, tym gorzej mi szło. Ale w końcu się jakoś zmotywowałam i skończyłam, choć mnie nie satysfakcjonuje. No nic, autor ma lepsze i gorsze dni.
Dziękuję Justynie za doprowadzenie tego do jakiegoś porządku ;)
Dziękuję Justynie za doprowadzenie tego do jakiegoś porządku ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)